SlideShare una empresa de Scribd logo
1 de 55
Descargar para leer sin conexión
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 9
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2015 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-942582-5-2
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.1 – Żart ewolucji.
Świat, jaki jest, każdy widzi.
Pozostaje problem z nazwaniem widzianego. Tak po prawdzie to może i
nie taki wielki. W końcu homo swój proceder nazywający już pewien
czas prowadzi, niejakiej wprawy w słownikowym wyrażaniu się nabył,
a nawet zasady ortografii i interpunkcji wypracował – ale, prawdę
mówiąc, problem jest.
Z tym, widzicie - tak już zupełnie prawdę i prawdę zapodając - to nie
w konkretnym słownictwie czy narzeczu owa problemowa trudność się
zawiera, przecież to wtórność i naleciałość, tylko w podchodzeniu do
świata, w jego postrzeganiu oraz rozumieniu.
Nazewnictwo może się po dowolnym narzeczu wyrażać, zawsze też reguły
i rytm świata będzie w sobie zawierać, wszak inaczej nie zaistnieje
- jednak to, co powstanie i jak się dźwiękowo lub podobnym znakiem
zaprezentuje, to wynika z podejścia do otoczenia.
Tu jest pies zagrzebany, w tym dylemacie on się po całości i też po
szczególe zawiera.
Ot, na ten przykład, siedzi tam sobie w swoim czasie dawno i mocno
już przeszłym nasz praszczur, siedzi w tej swojej jaskini albo też
przed - i takowe kamyki czy podobne elementy świata o siebie stuka.
Nic, tylko stuka. Iskry po okolicy się rzucają, kawałki czegoś też
pędza pokręconymi orbitami, ale czy ten praszczurzy byt nasz sobie
to nazywa? Przecie że nie. Tak mu mechanika kończyn pozwala, to on
sobie postukuje. Że jaka tam w jego łepetynie abstrakcja z takiego
wystukiwania się legnie, to faktem prawdziwym jest, tylko że czasu
jeszcze na świecie spłynie rzekami przeogromnie, poniektóre rzeki
w swojej mijalności przeminą, a dopiero gdzieś tam i daleko słowo
się stanie. Jak reguły w tym postukiwaniu przodek wypracuje, to i
słownictwo zaistnieje, musowo zaistnieje.
Ale, dajmy na to, siedzi sobie w swoim aktualnie aktualnym czasie i
też laboratorium (albo i przed nim) jaki dzisiejszy fizykant - albo
i inny jajogłowy. I on sobie elementy świata zderza, tak nimi raźno
postukuje. I lecą w przestrzeń okoliczną skry, przeróżne się kawałki
materii orbitami pokrętnymi rozprzestrzeniają, a też obrazki się z
tego działania telewizyjne czy komputerowe tworzą - i tak to idzie.
Tylko czy onże laboratoryjny ciura inaczej te swoje postukiwanie w
realności prowadzi niż przedpotopowiec - czy to znacząco daleko od
tamtej eksperymentalnej działalności jaskiniowej się znajduje? Nie,
żadnym razem nie.
Tak po prawdzie to wszystko jednakie, drobne różnice tylko jedność
pokazują. Przecież praszczur i laborant tak samo w swojej budowie
są ułożeni, świat jest ten sam, a i metody badawcze te same. Takie
tam szczegóły przyrządowe i techniczne, to przecież drobiazg sobie
całkiem pomijalny. Niby dzisiejszy eksperymentator-jaskiniowiec to
2
i w abstrakcje, i w językowe encyklopedie zaopatrzony, niby swoje
obserwacyjne opukiwanie na dalekim dystansie prowadzi, niby widzi
po horyzont i niby jaskinię już czasami zwiadowoczo opuszcza – ale
po prawdzie to nic nowego, to już było. I dalej problem się taki w
tym kryje, że nie o określenia czy wyszukane słówka chodzi w tym
wszystkim - ale o zrozumienie postrzeganego.
Cóż tu dużo rozpowiadać i zdaniami złożonymi rzucać, czy takie tam
kreślić horyzonty i zachwalać zdobytą historycznie wiedzę, przecież
obecna aktualność badawcza hominida dokładnie tak samo przesiaduje
w tej tam jaskini i tak samo otoczenie postrzega.
Fakt, jaskinia może nawet i większa, metraż życiowy się powiększył,
teraz już i horyzont zdarzeń się w tym zawiera - tylko, zauważcie,
logicznie to to samo, sytuacja ogólnie tożsama. Dlaczego? Ponieważ
to nie świat jako taki jest tu najważniejszy - ale "jaskiniowiec".
Świat był i jest - ale jak jest, o, to już problem laboranta.
Powiecie, że przynudzam, że wstępem to ja was zupełnie zdołowałem,
że lepiej w gwiazdy popatrywać, jak takie coś czytać. Nie powiem,
jakoś w sobie tak to poszło, może i nie po ustaleniach literackich
i regułach - niby miało być o ewolucji i jej żartobliwym podejściu
do eksperymentatora, ale wyszło jak zawsze.
Wiadomo, coś kwantowo się omsknie, i tak słowo za słowem skapuje.
Ale, widzicie, to nie do końca tak bez sensu. Może i terminologia
z pobocza, może i trzeba było zabujać abstrakcjami, co by mózgowie
się ucieszyło – jednak w tym jest prawda. A także nasza jaskiniowa
lokata to fakt. Niby już wszystko widać, niby wszystko zbadane, a
dalsze szczegóły na pewno dojdą, bo front laboratoryjny szeroki i
liczny – tylko, widzicie, to ciągle "jaskinia". Rzeczywistość tak
samo dalej opukujemy, dalej nazywamy i tabelkujemy, ale przecie to
jaskinia - metody inne, jednak sens ten sam. Rozumiecie?
I dlatego czas już wyciągnąć z tego wnioski, czas już jaskinię nazwać
i stwierdzić, że niczego poza nią nie ma.
A, co więcej, powiedzieć, że zawsze i wszędzie – i każdy lokator w
tej jaskini widzi i bada wszystko. Trzeba głośno powiedzieć, że w
świecie nie ma żadnego wybranego momentu badań, że każde pokolenie
postrzega całość. I wie o otaczającym zakresie maksimum. Szczegóły
są istotne, ale to właśnie tylko szczegóły.
Że, mówiąc inaczej - tajemnicą świata jest to, że nie ma żadnych w
nim tajemnic. Tu widać, słychać i czuć wszystko. W ewolucji nie ma
żadnych tajemnic. Nie ma ich w rozumie i nie ma w świecie.
To rozum, widząc prawdę świata, dostrzega w tym tajemnicę. Jedyną
tajemnicą przyrody jest to, że nic w sobie nie skrywa - że nie ma
tajemnic natury. Wszystko tu jawne i jasne. Dosłownie jasne.
Nie ma niczego tajemniczego i ciemnego, nawet jeżeli ciemność wchodzi
w skład poznawanego.
Powiecie na to, że teraz to po bandzie jadę. Że przecież wszędzie
3
widać złożenie i skomplikowanie takie, że aż ho i ho. Że trzeba to
badać w trudzie i znoju, rozbijać na kawałki w machinach wielkich
jak góry, że gdzie skierować zmysł badawczy tam zagmatwanie - że tu
nic jasnego; i że najpewniej nigdy tego się nie pozna.
Że to wszystko statystyka losowością poganiana, że niepewne w tej
swojej tam głębokiej nieoznaczoności - że może tu i obok jasność po
wszystkiemu, ale tam i obok to zagmatwanie takie, że je niemożebne
wzory z trudem definiują.
I w ogóle to dziw dziwem dziwaczny się w każdym kierunku pokazuje.
Tak powiadacie.
Ech, i co ja mam na takie dictum słowne powiedzieć? Może to, że się
mylicie, że poznanie "poziome", czyli zbieranie szczegółów świata,
że to mylicie z poznaniem "pionowym", czyli ustalaniem zasady tego
świata.
A to nie jest to samo.
Szczegółów, wiadomo, w badaniu się nie wyczerpie, to biegnie w dal i
w nieskończoność; "twarz" jest jedna, ale w każdym przypadku inna,
i przez to ciekawa. Ale poznanie reguł, rytmu rzeczywistości, to w
sumie niewielki, minimalny zakres, zaledwie kilka możliwości - więc
do poznania.
I więcej, to zawsze było znane. Każdy byt, który się na tym padole
pojawił, każdy poznał i zrozumiał otoczenie - każdy. Nie ma przecież
znaczenia, jak nasz praszczur sobie te kamyki nazywał, nie ma nawet
znaczenia, czy je w ogóle nazywał – ważne jest to, że działał i tym
samym badał świat. Nie ma znaczenia, jak dziś laborant swoje "kamyki"
nazywa, bowiem tak czy owak to są kamyczki.
Sami oceńcie - czy między kamykiem w jaskini a "kamykiem" w postaci
atomu rozbijanego w zderzaczu jest jakaś różnica? Żadnej. W sensie
logicznym żadnej. To jednostka i to jednostka – tu i tu poznanie i
działanie opiera się na drobieniu, podziałowi na elementy - i każdy
w tym procesie badawczym fakt jest zbudowany z kwantów. Że raz są
to kwanty wielkości odłupanego skrawka materii, a raz odłupanego w
zderzeniu skrawka atomowej materii? Ależ to zawsze jest materia i
zawsze ta sama zasada ową materię tworząca. Więc i wynik poznawczy
jest dokładnie ten sam. Znów nie w sensie szczegółów, tu zachodzi
szalona różnica, ale na poziomie ogólnym to jest to samo: wiedza o
kolejny kwant danych o świecie przyrosła. Itd.
Rozumiecie? Niezależnie, co i jak badam, niezależnie od momentu tej
akcji poznającej, każde moje działanie wykrywa w świecie regułę i
tym samym zasadę – to raz może być reguła obrabiania kamienia, ale
innym razem reguła atomowa.
Tylko że tu i tu to jest ten sam rytm i ta sama reguła. Bo jednostka
zawsze jest jednostką, niezależnie jak wielką gabarytami. To zawsze
jest kwant w zbiorze kwantów, to zawsze jest działanie na kwantach.
Kiedy spoglądam w niebo, czy w siebie, widzę to, co tu jest – i są
to tylko i jedynie kwantowe jednostki. I wyłącznie od dokładności,
od ostrości mojego oglądania, od użytej rozdzielczości przyrządów
i abstrakcji zależy, czy dostrzegam wszystko czy "Wszystko". Kiedy
4
ograniczam spojrzenie do ciasnego kręgu bliskich oraz namacalnych
wyobrażeń, mitów lub pojęć – widzę kamień; kiedy w spojrzenie, na
zasadzie koniecznej, wprowadzam atomy i zmianę je tworzące – widzę
"kamień".
Każdorazowo widzę to samo, choć to nie to samo.
To od zmysłowej (lub technicznej) zdolności postrzegania drobiazgów
zależy, czy rejestruję zależności i powiązania w świecie, czy widzę
jedynie tylko chwilowe i cząstkowe fakty. Jednak sens poznania jest
zawsze ten sam i wynik ten sam.
Wspomniany żart ewolucji właśnie na tym się zasadza, że badający w
kolejnych krokach poznają coraz mniejsze elementy świata, gonią je
i starają się zrozumieć – tylko że to złudzenie. W tej gonitwie do
dyspozycji są zawsze te same elementy, jedna reguła zmiany i wynik
zawsze ten sam.
Świat jest tak prosty - że prostszy być nie może. I zawsze w pełni
badającemu go laborantowi to oznajmia. Że tenże dostrzega złożenie,
że lekceważy przekaz o prostocie, że dopatruje się w rzeczywistości
zafałszowania, nieoznaczoności splatanej ze statystyką - że wyczuwa
wyprowadzanie na manowce? Ech, to nie o świecie wówczas myśli, to nie
otoczenie analizuje - tylko siebie.
Tak, w takim momencie myśli o sobie. O swoich sposobach poznawania
oraz o swoich cechach.
Poznając świat tak naprawdę "laborant" poznaje siebie. Przecież świat
nic o nim nie wie, biegnie tak z nieskończoności w nieskończoność
- i się zupełnie nie przejmuje, czy ktoś go poznaje. To od zdolności
poznającego zależy, czy widzi ład i regułę, czy chaos i bezsens.
Na/w niebie wszystko jest zapisane - we mnie wszystko jest również
zanotowane. Pozostaje tylko nauczyć się czytać te znaki na ziemi i
niebie.
I może wreszcie się filozofom przyśni, że potrafią poprawnie takie
znaki odcyfrować.
5
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.2 – Pożyjemy sobie.
...czy wie pani, że będziemy żyli i tysiąc lat? Skąd wiem, wczoraj
na spotkaniu takim byłam - z naukowcem. Córcia zaproszenie szkolne
przyniosła, to sobie myślę, że pójdę. Moja łajza się gdzieś tam do
koleżków wybrała, mecz czy jakoś tak podobno mieli pokazywać, więc
poszłam. I nie żałuję, sąsiadko.
Ludzi trochę było, prawie same kobitki - rozumie się. Naukowiec też
niczego sobie, taka czterdziestka, w garniturze, fryz zadbany. I w
ogóle zadbany, aż miło na coś takiego popatrzyć. Wiadomo, kochana,
że to nie co te nasze - ech, sama pani wie przecież. Temat też był
na moją głowę, ciekawy, nie powiem. Nawet się zasłuchałam, bo czyż
by sobie pani nie chciała tego tysiąca pożyć. Ach nie, pani droga,
a kto mówi, że z tym samym - uchowaj. Ja, jakby tak było można, bym
tego swojego zaraz się pozbyła, tylko że to niemożliwe. Mieszkanie
na niego zapisane, dzieciaki pod nazwiskiem, wiadomo, same kłopoty
by wynikły. Ale jakby to tak człowiek wiedział, że przed nim jeszcze
nie kilka, a kilkaset lat do uzysku w kalendarzu, to zastanawiać by
się nie zastanawiał - prawda, pani? Szkołę mam, coś tam jeszcze się
pamięta, więc bym się wypuściła. Może i jakie coś naukowego by się
mi w życiu trafiło, różnie to przecie bywa. I ciekawie by było - i
tak filmowo... Nie powiem, zainteresował mnie. I ten wykład fajny w
ogóle.
Nie, aż tak to się nie popędzi, kochana, nas to jednak nie chwyci -
a szkoda. Naukowiec mówił, doktor czy profesor, tak jakoś mu było,
że to nie dla nas. Że tutejsze roczniki to zrobią, ale dopiero za
kilkadziesiąt lat, jak i dobrze pójdzie, to tak się zacznie. Czyli,
tak na oko, może wnuki doczekają. Córcia w podstawówce, więc niby
już za późno na nią. Ale kto wie, nauka przecież różnie mówi. Raz,
że jutro popada i to silnie, a za chwilę słońce pogodynka pokazuje
na rysunku. Więc różnie to może być.
Bo to rozciągnięcie życia też tak ma się zrobić, czyli naukowo i w
urządzeniu. Naukowiec mówił, że wsadzą takiego kogoś do maszyny i
go... Tak, wie pani, siedziałam z boku i trochę cicho słyszałam, i
nie wiem, czy tego kogoś będą przypiekać, a może wyciągać, jednak w
urządzenie na pewno wsadzą, teraz bez urządzenia nic nie działa. I
jak już takiego napromieniują w tym urządzeniu, to on będzie taki
sam - a jednak inny. Czyli zamiast stu lat, jak dziś, to sobie może
i dwieście pożyje. Tak, pani sąsiadko, dwieście. Przecie od razu w
tysiąc to się nie da człowieka pchnąć, wiadomo. Po kawałku będzie to
się działo. Dojdzie setki, wetkną do maszyny, dwieście, też się go
zapakuje, i tak co sto lat. I zawsze na chodzie.
Naukowiec mówił, że taki napromieniowany niczym się na twarzy nie
będzie różnił od człowieka, że to to samo będzie. Niech pani sobie
pomyśli, człowiek rano się budzi - zagląda do lustra... A przecież
6
wie, że w metryce dwieście, albo i trzysta nawet zapisane. A tu, w
lustereczku - widzi pani - twarzyczka jakby z dowodu osiemnastki, i
gładziutka, i jędrniutka, i nic nie zwisa, i nic się nigdzie mało
ciekawie nie marszczy... A do tego, kochana, wyobraź to sobie, że i
kiecki z najlepszych lat pasują, te wszystkie kiedyś upchane gdzie
po kącie, bo żal wyrzucić - i one teraz są w samo raz... Jej, pani
sąsiadko ty moja kochana, aż, aż, aż... Aż ciarki człowieka tak po
wszystkim przechodzą, jak to sobie pomyśli.
Tak, nie powiem, takie naświetlenie to mi się podoba. Bardzo mi się
podoba. A nawet ono mi się jeszcze bardziej podoba. Aż by się żyć
chciało, sama pani powiedz - nawet jakby i ciężko było. Bo przecież
jak ciało sprawne, to i życia się chce, perspektywy sobie można na
kolejny dzień i rok robić, bo czasu starczy, spieszyć się nie trza
i głowę łamać. Tak to sobie można pożyć, prawda?
Tak, naukowy mówił, że o to właśnie chodzi - żeby tak rano nic nie
strzykało po ciele. Bo inaczej, to jasne, po cholerę by się męczyć
i kłopotać, żadna przyjemność. A tu mam swoje latka, ale pudrować
nie trzeba, włoski proste, tu i tam sterczy i przyjemność tak sobie
to smakować, doznawać, cieszyć się, spotykać...
Nie, oczywiście, że to nie będzie na zawsze, natura swoje prawo i
zasady ma, wiadomo, pani kochana. O to idzie, tak to mówił, żeby w
latach się to działo, a nie szast prast i koniec. W takim życiu to
i młodość będzie odpowiednio, i wiek średni, i starość. Wszystko w
kolejności i odpowiednio. - Tylko zamiast sto, to tysiąc lat się w
świecie będziemy obracać. A jak komu się znudzi, bo wiadomo, że to i
owo się nudzi, to sobie zawsze można powiedzieć, że już dalej się w
tym nie czuję, i że cześć. Wnuki odchowane, albo nawet dalekie takie
praprawnuki, to sobie dalsze można odpuścić, wola każdego. Wiadomo,
inaczej każdy czuje. - Choć dużo wnuków bym nie chciała, to kłopot,
prezenty, imieniny, ale kilka może być. Sama pani widzi, że warto.
Ale, pani kochana, pani wie, że to nie takie proste - bo jakby było
proste, to już przecież by było. A nie ma, wiadomo. Naukowy mówił,
że to napromieniowanie musi delikatne być - to znaczy ostrożne. Ono
tak całościowo musi człowieka ogarnąć w tej maszynie, głęboko się w
nim zadomowić, żeby nic nie pominąć - i dopiero wówczas efekt może
się pojawić. Sama pani wie, że to trudne. - Przecie jakby coś się w
tym napromieniowywaniu źle potoczyło, uchowaj, to skutek, wiadomo,
kiepski byłby. Na ten przykład coś wyrośnie nie tam gdzie trzeba i
się człowiek tylko oszpeci. Jakaś narośl się na głowie przykładowo
pojawi i będzie sterczeć, tfuj.
Naukowy mówił, że takie fale muszą od podstaw iść, po całości - aż
z tła. - O co z tym "tłem" mu chodziło, to nie powiem, nie wszystko
zrozumiałam. Takimi, wie pani, terminami naukowymi rzucał, a ja tak
z boku siedziałam, to nie wszystko do mnie celnie docierało. Ale to
jakoś tak ma być, że z samej głębiny ma iść - taka fala za falą ma
się człowieka czepić i wprawić w ruch. Tak naukowy mówił, szczerze
powtarzam.
To ma być taka fala, wie pani, środkowo znośna - ani z góry, ani z
dołu. Czyli nie może przysmażyć, ale nie może być zbyt słaba, żeby
7
w te zakamarki mogła dokładnie wniknąć. W środku ma być, środkowa
z zakresu możliwości, naukowy gadał. W mikro czymś, albo i gdzieś,
tak jakoś mówił.
Co więcej, to nie jedna fala ma być, ale kilka - żeby akcja była w
całości i wielokrotnie. Taki przykład dał, że dom i kolejne się w
nim pokolenia ganiają. A na zewnątrz, jak to obserwować - wszystko
się kupy należycie trzyma. Dlatego, że jedna fala to stabilna taka
w sobie, czyli rodzice właśnie. Druga to dzieciaki, najmłodsze się
pokolenie pojawiło, a trzecia, wiadomo, to dziadkowie gdzieś się w
kąciku sadowią. Ale razem, zauważ pani, razem to wszystko się kupy
trzyma, razem dla świata całość stanowi. Stąd teraz taki naukowy w
tym problem, żeby te fale puścić w człowieku i ustabilizować sobie
wzajemnie - i żeby to tak owe tysiąc latek biegło. Wiadomo, proste
to nie jest, bo by już dawno było.
Tak po prawdzie, naukowiec to wspominał, że natura z tym sobie już
dawno rade dała, że to jest od zawsze. Tylko, widzi pani, to się w
nie jednym osobniku dzieje, ale kolejnymi pokoleniami. Przecież to
logicznie to samo, zasada ta sama. Teraz trzeba tak zrobić, żeby te
fale w konkrecie człowieczym puścić. Taka fala za falą idzie przez
świat, jeden się rodzi, zaś inny umiera... I tak samo ma być w tej
osobniczej cielesności, wewnętrznie wszystko się po wielekroć zmienia
- a osobowość stabilnie sobie istnieje. Ech...
Nie, pani, natura mądra - ale nie aż tak. Ona, wiadomo, co może, to
wymyśli i przeprowadzi, ale tego akuratnie nie może. Sama siebie w
te procedurę nie wetknie, nie ma jak jej fala poruszyć. Pokolenia,
i owszem, wyprodukuje, ale zawsze kolejno i odrębnie. A tu kłopot
w tym, żeby taka fala w tym samym osobniku się narodziła i kolejno
w ciele wszystkie etapy przeszła - i też gdzieś na horyzoncie sobie
zanikła. A taki naukowiec jeden z drugim w tym czasie kolejną już
falę puszczają, takie "poczęcie w sobie" cieleśnie od najmniejszej
komórki, a nawet i jej elementu elementarnego uruchamiają. I tak to
się toczy i toczy, i aż miło oglądać.
Tak mówił, prawdę mówię, dom za przykład dał. Albo i globus, bo i
takie pokazywał. Że jak po jednej stronie się pracuje, po drugiej
śpi, a pomiędzy odpoczywa. Wszystko po osiem godzin, sprawiedliwie
i równo. Więc te fale, co to się je w ciele uruchomi, tak właśnie
się mają zachowywać. - Czyli jedna pracuje, jedna odpoczywa, jedna w
senność zapada, i tak to idzie na okrągło. Człowiek jako całość w
świecie działa, normalnie wszystko biegnie, a tam komórkami się to
dzieje na zmianę, sprawiedliwie i równomiernie. Nie ma obciążenia
i męki dla jednego, ale jest podział pracy. I ciało się lokalnie i
ogólnie nie przemęcza. - I dobrze, i mi się to podoba. Sama pani to
wie, że jak się chłopa nie zagoni, żeby śmieci wyniósł, to wynieść
nie wyniesie, sam taki z własnej woli nie pomoże. A tu wymówek nie
ma, chcesz żyć, to pracuj i innym pomagaj.
Podział pracy i planowość się liczy, fale żywota z jednej strony w
drugą się przetaczają, a człowiek sobie smakuje kęs kiełbasy lub i
szynki na śniadanie, czy tam obiad. Życie to jednak fajna sprawa i
warta naukowego trudu.
8
A jak te fale tak się w jedność ułożą i każda na swoim odcinku, to
sami pani rozumie - żyć nie umierać. Nawet i tysiąc latek można tak
przepędzić. Pewnie, że bym chciała, mówiłam. Więcej to nie, bo to
już w puszkę by trzeba się zapakować. Tak, pani, w puszkę. Naukowy
tak mówił. Że jak dalej by ktoś miał smaka na życie, to biologią
się nie da, trzeba w metal lub podobne się zapakować. I to już na
wiele wystarczy, w nieopisaną dal można się tak życia trzymać. Ale
ja chyba bym chcieć nie chciała, znudzi się. Tysiąc i owszem, tego
by sobie i tamtego człowiek popoznawał, pokolegował się, nagadał z
ludźmi na wszelkie tematy, ale tak po zawsze i do kiedyś? Nie, to
nie dla mnie, tak myślę. Ale zapewne jak by na człowieka przyszła
już pora, nawet po tych tysięcznych latach i zimach, to byłoby żal
się z tym żegnać... Tak to sobie myślę.
Tylko że to nie nasze zmartwienie, przecież naukowy gadał, że nie
dla nas. Ale pomarzyć można, zastanowić się można, pogadanki tej i
podobnej sobie człowiek chętnie posłucha. Bo jakby się tylko na te
seriale w telewizji patrzył, to można kręćka dostać. Niby w każdym
się coś dzieje, a nic się nie dziej. Ta z tym lub tamtym, a jedno i
to samo w ogólności. - Dlatego, pani rozumie, jak następne takie
spotkanie naukowe będzie, to pójdę, a co, trzeba się podszkolić i
coś nowego o świecie dowiedzieć. Nauka teraz pędzi i pędzi, aż się
to dziwne wydaje. A też pogadanki tacy naukowi prowadzą, że można
się napatrzyć i nasłuchać, sama przyjemność.
Tak, jak będzie coś w ten deseń, to powiadomię, razem pójdziemy i
się podszkolimy.
Życia niewiele zostało, to trzeba się w smakowaniu spieszyć.
9
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.3 – Z bagna za włosy.
Dawno, dawno temu, za lasami, za górami...
A w cholerę z takim początkiem. Co to nie można powiedzieć, tak po
ludzku, że dwa miliony lat zapierdziela po globusie człowiekowaty
i wtyka swój nos w każdy zakamarek i dziurę? Można.
A nawet, tak po prawdzie - jakby głębiej w szczątkach pogrzebać -
to się i okaże, że tych milionów już osiem się zadziało, od kiedy to
jako tako kumaty osobnik swój proceder uskutecznia i wszędzie ślady
swojej bytności zostawia.
I są tego skutki, co by to nie owijać w salonowe konwersacje - ich
taka i owaka mać.
Człowiekowaty, wiadomo, to kawał cielska. I jeszcze większa siła z
chamstwem zmieszana. Jak taki weźmie w ręczuchnę kamień albo kość,
jak walnie w pobratymca albo w coś innego, to skutki są - bez dwu i
więcej zdań.
Na ten przykład głowiznę owego ziomka w życiu rozbije i skonsumuje
zawartość, bo ciągle głodny. Albo tamtego samiczki w swoją jaskinię
zaciągnie, bo ciągle głodny doznań. Wiadomo, jak to się tak gdzieś
przechadza - he-he, przechadza, przecież to ledwo łazi – więc kiedy
to tak zapieprza w każdą stronę po zakrzywionej w dalszy lub bliższy
horyzont płaszczyźnie planetarnej, to się na to i tamto natknie. I
bierze w łapsko, smakuje na wszystkie sposoby...
I, wiecie - tak to w tym smakowaniu się robi - że tenże łachmyciarz
ewolucyjny, takie to w sobie nie wiedzieć co - takie nieopierzone i
zupełnie do istnienia niedostosowane... no, coś w takowym czymś się
kluje... Wiecie, kamyk tak o kamyk osobnik postuka - albo o czaszkę
innego postuka - albo się też w coś innego samodzielnie wpieprzy -
i, wiecie, w tej łepetynie jego coś takiego się dzieje, że się tam
dzieje.
A dzieje się początkowo na małą skalę - taką okoliczną. Niby toto w
swoim popierdzielaniu nigdzie się nie zatrzymuje, wlezie tu - ale i
tam się dostanie - kontynenty wszystkie zagospodaruje, choć nawet o
tym, że takie kontynentalne zjawisko istnieje, o tym zielonego czy
innego pojęcia nie ma. Nawet długo jeszcze sobie nie uświadomi, że
całościowo to w planetę się zamyka, ale takie łyse dziwactwo skałę
globu w każdym kierunku zadepcze oraz ponazywa w jakimś tam lokalnym
narzeczu.
A wszystko w celu wiadomym, nie ma co tego kryć. Przecież wszędzie i
zawsze ku konsumpcji to idzie, zjadania wszystkiego, co zjedzone być
może. Przecież taki to i niestrawne skonsumuje, na ogniu podpiecze,
ze skóry czy pierza obedrze - i skonsumuje. I wypluje. A jak takie
głęboko pod ziemią, albo u kogoś innego w posiadaniu, to najedzie,
to wykopie - to ziemię z posad ruszy, żeby się tam dostać.
A wszystko to z czerepu głowiastego się bierze, w nim się to lęgnie.
Że trzeba się pchać i rozpychać, bowiem tam dalej znajduje się coś
zdatnego, że tam jedzonko czeka na wybiegu, że góra żółtego cennego
10
metalu się zebrała i można ją przyrodzie podebrać ku swej chwale -
że jakaś panienka zamorska wabi swoim ciałem i podobnie, i że tylko
ruszać na zwiedzanie i uciechy. On tak zawsze miał i dziś ma, żeby
go ciasna jasna.
Taka dwunożna gadzina się w jaskini swojej nudzi i abstrakcjami na
różne sposoby zabawia - a z tego takie i podobne dziejowe wynikają
zależności. I skutki również są dziejowo istotne. Przede wszystkim
dla innych one są istotne.
Wiadomo - okoliczność środowiskowa wokół prehistoryczna, bagnista i
moralności wyzbyta na wiele jeszcze lat i tysiącleci, dlatego taka
człowiekowata poczwara niczego głębszego w sobie nie wyhoduje. To
zawsze jakąś tam abstrakcją się zadzieje - coś z takiego postukania
się pojawi, ale żaden genialny przebłysk nie zaiskrzy. Wiadomo, na
przejście kolejnych pagórków pozwala, jednak dalsze może dopiero po
kolejnej akcji uświadamiającej się zadziać.
I to tak trwa. Milion lat trwa, a nawet kilka milionów. - W miliony
również się układają czaszki wypatroszonych bytów, wzrasta sterta
kości – a kolejne pojęcia się budują i budują. Rzeki czerwienią do
oceanów spływają – a abstrakcje się budują, budują, budują. Epoki
mijają, piramidy z kamienia wznoszą się do nieba, umiejętności różne
wzbierają i siłę pokazują – a pojęciowe symbole zmienności świata
i jego reguł się budują-budują-budują...
Zrozumiałe to i oczywiste, na myślowym i czasowym pustkowiu nie tak
łatwo abstrakcję z inną podobną zetknąć i nowość kolejną pozyskać.
Oj, niełatwo.
A przecież, to też jasne i oczywiste, taka nowa abstrakcyjna sobie
wartość, taka jakaś myśl nawet o byle czym, to szczebelek, element
drabiny dziejowej, którą człeczyna sam sobie buduje - zresztą o tym
nawet nie wiedząc. Siedzi w bagnie po uszy, a czasami w brei aż po
czubek głowy się nurza, więc świadomości wyciągania się z bajorka
rzeczywistości nie ma, codzienność go na wszelkie sposoby zajmuje
- w końcu żyć trzeba, wiadomo.
I dajmy na to, że pojawi się na tym padole konkret w postaci człeka,
taki baron M., czy inna szlachciura gołodupna i bezgroszowa. I ten
niewątpliwy fakt bytowy, co to hurtem sobie abstrakcje pojęciowe w
dowolnym temacie produkuje, że takie zaistnienie coś o świecie tym
bliskim i odległym wymyśli. - Niby nic, niby każdy tak ma, a jednak
w tym znaczenie się zawiera. Takie zasadnicze.
Bo to, widzicie, myślowy kamyczek do kamyczka, a zbierze się cała
pryzma piachu, na który można się wdrapać - i nóżki z błota świata
wstępnie oczyścić. Podkreślać tego nie trzeba, taka kupka zawsze w
sobie niestabilna i chwiejna - tu ją się podsypuje jednym faktem i
ustaleniem o świecie, a ona z drugiej strony wsiąka w wilgotne czy
zakrwawione tło. I zanika. - Żeby się na szczycie utrzymać, to mocno
się trzeba łokciami, zębami oraz wszelkimi sposobami napracować. -
Im się w tym podsypywaniu lepiej człek sprawuje, im wydajniejszy w
gromadzeniu zapasów, tym stabilniej się mości na wierzchołku, tym
dalej zerka z góry, tym pewniej się czuje. I sam, można powiedzieć,
za włosy z bagna się wyciąga, sam sobie w pustce świata podstawę w
11
istnieniu buduje.
Abstrakcja do abstrakcji - a efektem jest twarda opoka pod nogami.
Tak to się toczy.
Słowem - myśli się, myśli, a efektem jest wyodrębnianie się z tła i
większa swoboda w ruchach. Zbierze się doznanie o tym albo owym, a
skutek jest taki, że człowiek w lustrze się zobaczy - że stwierdzi,
że on to on. I że świat istnieje.
A jak już stwierdzi, że jest i że myśli, to, wiadomo, zaraz mianuje
się panem wszystkiego - że on to korona stworzenia mu przyjdzie do
głowy. I ziemię zaczyna sobie poddaną czynić. Bo podobno ktoś-coś z
góry takie zadanie życiowe mu obwieściło i przykazało. I w ogóle, i
całościowo po okolicy się panoszy. - Czyli tu coś rozbije, ponieważ
mu przeszkadza, tam się wdrapie i zeżre, bo ciągle głodny – a gdzie
indziej całe miasto z dymem puści, albo i naród wybije do nogi - bo
przecież w niebie i tak swoich rozpoznają. Więc on z niepokalanym
sumieniem dalsze zwiedza i swoje rządy zaprowadza.
A jak mu ziemskiego padołu zabraknie w tym dobra czynieniu - jak w
tym swoim zapale już mocno się rozpędzi - to wyłazi poza kołyskę i
w dalszych rejonach planaternie zasobnych ten swój proceder czyni
i dobrą nowinę wszelkiemu głosi. - I zawsze wie, onże człowiekowaty
wie, że niesie posłanie - że zbawia, że pomaga, że czego się tylko
dotknie, to moralnością jego krwawą mocno ocieka. A przez to może w
niebyt takie nawracane byty spokojnie kierować ku radości wiekuistej
najwyższego. I swojemu zyskowi.
I ucieszność z tego czynienia ma, i się na wszelkie sposoby raduje
w swoim postępowaniu. - Bo on taki dobry, taki humanitarny, taki ku
wszelkiemu zwrócony.
Słowem, miara wszechrzeczy chodząca, wielkość urojona i rzeczywista.
Co więcej - co trzeba podkreślić - w każdej takiej chwili dziejowej
okrakiem się na tym szczycie światowym byt sadowi, zawsze obecne w
realności pokolenie wierzchołek okupuje, zawsze to punkt najwyżej
położony. I zawsze tym samym o świecie wie wszystko, co wiedzieć o
otoczeniu można. - Prawda, przychodzi następny rzut osobniczy, się
umieści na szczycie kolejnym i swoje nowości abstrakcyjne zbuduje.
Ale to też tylko tak na chwilę - zawsze tak na chwilę. Niby już ze
świata widać wszystko, a później się okazuje, że dalsze i dalsze w
zbiorze można dodać – podsypie się wiedzy, szczyt się podniesie, i
dalej przez to widać. Aż po horyzont. I nawet dalej.
Szczyt szczytowi nierówny, wiadomo - jeden zerkanie do sąsiedniej
wsi umożliwia, a za horyzontem to już chimery i straszydła rządzą.
Ale inny, czasowo późniejszy, to i drugą stronę księżyca pozwala w
szczegółach zobaczyć, rytm zmiany świata wypracuje. Jednak logicznie
to zawsze szczyt, jakby o tym nie mówić, to zawsze tylko i aż szczyt.
A skoro to szczyt, to – widzicie – konsekwencje tego są. I takie też
ciekawe. Bo to okazuje się, zobaczcie, że każde życiowe zaistnienie
człowiekowatego, jakie by ono nie było, jakby nie postępowało i co
na temat świata nie wiedziało – to zawsze było warstwą aktualną i
12
ostateczną. Że owe późniejsze pokolenia swoje dodawały do tej góry
i dosypywały do fundamentów, to prawda, jednak logicznie to zawsze
było wszystko - na daną chwilę wszystko.
I jeszcze więcej, to oznacza, zauważcie, że nie było do tej pory w
dziejach pokolenia, które by prawdy o świecie nie znało, które by
błądziło w analizach tegoż świata. Nie ma znaczenia, w jaki sposób
w łepetynie to sobie przedstawiano, to zawsze była prawda - działać
pozwalała oraz żyć. Czy to ma znaczenie, że człowiecza szkarada glob
na skorupach żółwi sadowiła, czy to ma znaczenie, że gdzieś tam w
górze sobie dziwność polatywała? Żadnego znaczenia to nie ma. Jak
się sprawdza, jak wspomaga – jest poprawne. A że dalsze pokolenia
z trudem dojdą, że to jednak nieco inaczej, że nie żółwie, a taka
regularność naukowa – ech, a w cholerę to, dla tamtych bytów to po
całości temat zbędny, pojęciowo obcy, a w ogóle wymysł szatański w
celu zmylenia, w celu zasiania wątpliwości.
Tak dziejowo biorąc - uświadomcie to sobie - wszelkie istnienie się
jakimś rozumnym konceptem objawiające, to każdorazowo prawdę znało
w pełni. Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, a więc prawda jest mi
znana. Bowiem świat tak ma, że tu widać, słychać i, żeby to, czuć
wszystko – tu nic skrytego. I każde pokolenie tę prawdę poznało –
w tej sztafecie nie było i nie ma nikogo, kto mógłby się pysznić,
że on jedynie przeniknął i wiedzę posiadł. Nic z tego. Zauważcie,
w tym maratonie reguły zawsze były jednakowe oraz meta w tym samym
miejscu. Że są różnice, że chodzi o liczne szczegóły, że aktualnie
spoglądanie przebiega z ogromnej góry wiedzy? Prawda, tylko czy to
ma znaczenie? Nie ma.
Dawno, dawno temu... A w cholerę z takim początkiem. Że innego być
nie mogło? Widzicie, prawda. - Problem na dziś jednak jest taki, że
człowiekowaty daleko dalej nie doczłapał.
Niby to poznał, niby tam się dostał, niby rozumem przenika jasność
i ciemność – ale, wiecie sami, daleko od jaskini się nie oddalił.
Skóry na siebie narzucił, filozofię pospołu z fizyką każdego dnia
zaprzęga do pracy, obserwuje czasoprzestrzenną zmianę i wyciąga z
tego wnioski – tylko, ech, owe wnioski jakieś takie pierwotne są,
takie mało w sobie górnolotne, ogniem i prochem śmierdzą. A nawet
niekiedy straszą.
Niby inaczej się nie da, niby inaczej to się nie zadzieje. - Niby
nie...
A może jednak warto spróbować? ...
13
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.4 – Filozofia-i-Fizyka.
Kto ma rację?
Czy fizyka poprawnie oraz w pełni opisuje rzeczywistość – czy może
to filozofia jest królową nauk? Cóż, odpowiedź na tak sformułowane
pytanie jest jednoznaczna i prosta - ale i pozornie paradoksalna:
obie strony mają rację.
W świetle zebranych danych o otoczeniu, czyli na bazie logicznie i
fizycznie prowadzonej analizy świata, wypada stwierdzić, że wespół
i jednocześnie oba ujęcia opisują świat – że obie strony wspólnie
i łączenie oddają proces kształtujący "to wszystko".
I więcej: żadna ze stron nie może obyć się bez drugiej. - Musi tak
być, ponieważ każdy inny opis prowadzi do sprzeczności.
Fakt, przyznaję, stwierdzenie niezbyt odkrywcze, przecież nie ma i
nie może być poznania jednostronnego. Bez oglądu "drugiej strony",
bez dopełnienia tutejszej obserwacji o stan "ciemny" i zakryty (co
może wnieść inny obserwator lub zmiana położenia obserwatora), bez
tego każdy wniosek o otoczeniu z zasady jest niepełny, stronny - a
przez to ułomny.
Co jest dopełnieniem fizycznego eksperymentu? Filozoficzny namysł
nad wynikiem, logiczna konstrukcja, która powstaje na bazie danych
i faktycznie zebranych wyników, jednak która zarazem wykracza poza
ten zbiór faktów i prowadzi do uogólnienia. Nie ma innej drogi.
Drugi banał tego akapitu będzie taki, że postrzeganie filozoficzne
w dzisiejszych czasach nie jest w cenie, a nawet jest negowane. Że
to błąd, który warto i trzeba naprawić, to oczywistość.
Mniejsza z tym, zasadnicze ustalenie jest takie, że dopiero razem
i w połączeniu filozof z fizykiem mogą (liczba mnoga konieczna) to
wszystko wokół poznać i zdefiniować. Dlaczego? Ponieważ filozof w
budowaniu reguł posiłkuje się płynącymi z fizyki i wszelkich nauk
danymi - ale jednocześnie fizyk może analizy prowadzić dlatego, że
wspiera je logiczny namysł. Czyli filozoficzna refleksja. Dlatego
przypadek "filozofa" w takim zestawieniu to ktoś, kto wyodrębnia z
jednorodnego tła konkretną zmianę i spogląda na nią "z zewnątrz" -
i ustala jej regułę. Filozof postrzega fakt w jego całościowym, a
więc skończonym przebiegu – rejestruje (metodami logicznymi) start
zmiany, maksimum zajmowania środowiska, ale też jej finał. Skutkuje
to tym, że może wytworzyć, a następnie (również logicznie; "stając
obok") narzucić na postrzeganą zmianę jej rytm. Proces oczywiście o
żadnej regule swojego zachodzenia nie wie i po prostu się toczy -
jednak rezultat takiego działania jest naddatkiem i zyskiem, który
umożliwia wykonanie kolejnego kroku. I o to toczy się ta cała gra
ze światem.
"Fizyk" natomiast, odwrotnie do filozofa, to osobnik pozyskujący i
analizujący owe fakty "od wewnątrz", czyli z jedynie i wyłącznie
dostępnego w pomiarze-doznaniu obszaru (tu: materialnej struktury w
trakcie zmiany). Eksperyment wnosi stan, który fizyk przekształca na
14
prawa fizyczne. Na prawa, które (z założenia) odwołują się do zakresu
wewnętrznego i nigdy nie mogą bezpośrednio przenosić się na obszar
"poza".
Fizyk ustala konkret i nadbudowuje na nim kolejny - filozof ustala
dla takiego ciągu faktów regułę, tworzy uogólnienie.
I nie ma już znaczenia, jaką aktualnie funkcję sprawuje ktoś, kto
definiuje się jako fizyk czy filozof - lub jest tak definiowany -
teoretyzujący fizyk jest filozofem. I odwrotnie: filozof badający
konkret jest fizykiem. A w najszerszym ujęciu Fizykiem.
Jeszcze kilka ogólnych stwierdzeń, a co, przyda się.
Bez procesu, bez fizycznej zmiany nie ma poznającego i poznawanej
treści - ale zarazem bez rytmu i logiki zachodzącej zmiany nie ma
samego procesu; jedno wynika z drugiego - to jedność. Proces jest
zmatematyzowany, więc przez to poznawalny, ale matematyka istnieje
dlatego, że jest zmiana; to poznający wyznacza reguły, które mają
postać konkretnego "znaku" (słowa, liczby, dowolnej abstrakcji) i
które kodują w sobie jemu znaną treść. Reszta jest interpretacją
takiego znaku.
Dlatego, kiedy osobnik ponazywa bliskie oraz dalsze, kiedy ustali
i posegreguje statyczne w jego mniemaniu fakty i ruchome, wówczas
zaczyna wnioskowanie o rozciągającym się poza "jaskinią" świecie -
co ciekawe, niekiedy z sukcesem. W końcu prowadzi swoje obserwacje
jakiś czas.
Zresztą, tak po prawdzie i mówiąc już zupełnie szczerze, konkretne
pojęcia i symbole, którymi opisuję "to wszystko", np. przestrzeń i
czas, to nie ma znaczenia. Tu rozchodzi się o mnie - o obserwatora
tego wszystkiego.
Przecież jest mało istotne, jak "obiektywnie" przebiega zmiana, co
i jak się dzieje, liczy się tylko to, jak tę zmianę odbieram oraz
nazywam i porządkuję. Obiektywność to jeszcze jedna etykietka, nic
ponad przydatną abstrakcję, za którą i tak kryje się to, czego nie
poznam w żadnym eksperymencie - bowiem tego nie ma. To, co uznaję
za rzeczywistość, to jest rzeczywistością - to ja wyznaczam fakt i
ja zaliczam do niego składowe (lub je odrzucam); to moja decyzja z
jednorodnego, nieskończonego i skwantowanego ciągłego przebiegu w
wieczności coś wyróżnia. Widzę "atom", ale to ja widzę; realnie i
właśnie "obiektywnie" niczego takiego nie ma. Jest zmiana, jest w
tle pewien stan skupienia i zagęszczenia elementów na chwilę, ale
że to atom, o tym decyduję ja i dla siebie. Zmiana się toczy, ale w
jakim rytmie i w jakich jednostkach - to decyduję ja. I możliwości
dzielenia tego tła na zakresy.
"Realnie" żadnych granic nie ma, są przejścia, obszary rozmyte, w
pogłębionej i maksymalnej analizie wszystko łączy się ze wszystkim
– a ja stwierdzam, że to chwilowość. Mogę zatrzymać się w analizie
na konkrecie, zbadać jego strukturę i powiązania z otoczeniem, coś
zaliczyć do tego zbioru, coś odrzucić - ale na koniec i tak muszę w
całości zakotwiczyć. Bowiem jeżeli tego nie uczynię, to przenigdy
nie zrozumiem powodu zaistnienia takiego faktu. Albo siebie.
Dlaczego? To proste: jeżeli nazwę źle, jeżeli nieodpowiednio, więc
błędnie podzielę na fakt i resztę, to pobłądzę - to zagubię się w
15
bezkresie. Ale jeżeli trafnie odczytam fakty i ich rozłożenie, to
zrobię krok dalej. Tylko tyle i aż tyle. I właśnie o ten "krok" tu
chodzi.
Proces biegnie, i dobrze, ponieważ mogę go "smakować", ale to, jak
biegnie, to jest zapisane we mnie i dla mnie - i tylko dla mnie. W
innej obserwacji prezentuje się to odmiennie, każdy obserwator po
swojemu i według posiadanych możliwości postrzega otoczenie. I na
takiej podstawie wyciąga wnioski.
Tylko że, tak prawdą prawdziwą, jest jeszcze gorzej: postrzegana w
dowolny sposób przeze mnie fizyczność, to jedynie dostępny zakres
- i niczego więcej i nigdzie nie ma. Jest energetyczna zmiana, coś
przemieszcza się poprzez nicość i lokalnie się w konkretny świat lub
byt zaplącze, ale co przebiega, jak przebiega, gdzie i dlaczego, tej
informacji w zmianie nie ma. I być nie może. Jest wyłącznie zmiana
w toku zachodzenia. Natomiast "instrukcję obsługi" do niej muszę sam
napisać; suplement do rzeczywistości to moje zadanie.
Zgoda, każde działanie przebiega w ramach świata - jestem więźniem
fizyki. Jednak to nie oznacza, że logicznie nie wystawię ręki poza
wszech-świat, mogę to zrobić jako filozof. A co więcej, robię to w
każdym uogólnieniu - w każdym ustaleniu "wychylam" się poza "teraz"
i spoglądam z zewnątrz na proces i siebie. Fizycznie zawsze jestem
"w środku" (wewnątrz), jednak logicznie - na bazie poznanego - mogę
się w "poza" tutejsze wychylić.
W fizycznym postrzeganiu są granice przyrządu, są również obszary
na zawsze nieoznaczone oraz niedotykalne. Tylko to nie oznacza, że
one są takie dla filozofa. I warto to wykorzystać.
Obserwator.
Podkreślenia w tym kontekście wymaga rola obserwatora - świadomego
obserwatora.
Fizycznie i od wieków eksmisja z wyróżnionej pozycji i szczególnej
– z wszelkich uprzywilejowanych lokalizacji w świecie, to odbywało
się regularnie i skutecznie. Aż po przydział gdzieś na peryferiach
i ubocznie. I działo się to zasadnie, w oparciu o wynik poznawania
otoczenia. I jest jasność w temacie.
Tylko że - w ujęciu logicznym, więc analizie zewnętrznej - wygląda
to inaczej: obserwator świadomy sam siebie i otaczającego świata,
to punkt wyróżniony. To jedyny taki punkt na prostej nieskończonej
i z niego można te ustalenia prowadzić.
I nie jest to sprzeczność. Dlaczego? Ponieważ obie strony w takim
opisywaniu mają rację. Fizycznie umiejscowienie bytu obserwującego
maksymalnie z boku – to jest fakt. Logicznie umiejscowienie bytu w
w środku i maksymalnie w środku – to jest fakt. Coś jednocześnie w
maksymalnym środku może być w maksymalnym oddaleniu od tego środka
– to nie sprzeczność. Tak najkrócej wygląda definicja położenia w
"tym wszystkim" kogoś takiego. Analogia: biegun sfery.
Jeszcze jedno w powiązaniu z obserwatorem.
"Kiedy nie patrzę, słońce nie świeci" - bez mojego spojrzenia nie
ma świata.
16
Rozprawianie o bytach matematycznych i niematerialnych w oderwaniu
od wygłaszającego takie słowa jest nielogiczne. Przecież nigdy nie
ma i być nie może faktów, kiedy nie ma obserwatora, który te fakty
jakoś odnotowuje.
Co z tego, że proces fizyczny toczył się i tworzył to, co określam
jako "wszechświat", kiedy nie było nikogo, kto by to stwierdził. Z
chwilą mojego spojrzenia taki byt zaczyna istnieć i w każdej mojej
obserwacji on się tworzy - i w zależności od moich możliwości. To
ja go powołuję do istnienia, choć w nim się zawieram; to ja nadaję
mu własności i wynoszę do realnego bytu, choć jestem skutkiem tej
opisywanej zmiany. To ja jestem stwórcą.
To byt obserwujący decyduje, co zalicza do postrzeganego obiektu,
a co znajduje się poza granicami - a także czym są granice i gdzie
w konkretnym przypadku się znajdują. Przy czym akt obserwacji to:
obserwator, nośnik, na/w którym zostaje przeniesiona informacja i
obiekt postrzegany. Plus złożenie stanów, nigdy fakt jednostkowy.
Brak któregokolwiek z wymienionych elementów poznanie wyklucza. I
to we mnie i dla mnie buduje rzeczywistość; to, jak wygląda świat,
jest we mnie.
Jaki płynie z tego wniosek?
Że względność postrzeżeń nie odnosi się wyłącznie do subatomowych
zakresów czy dużych prędkości, ale że dotyczy każdego działania i
każdej obserwacji. - Przecież fizycznie nie ma wyróżnionego punktu
widzenia, ten zależy od miejsca siedzenia.
Przy okazji - warto odnieść się do tu i ówdzie szerzonego poglądu,
że "istnieją" byty niematerialne, że gdzieś tam bytują konstrukty
matematyczne, które matematyk w pocie czoła odkrywa albo tworzy w
przypływie, tego tam, natchnienia.
Cóż, gusta są różne, podobno się z nimi nie dyskutuje - ale można
to i owo "w temacie" powiedzieć.
Po pierwsze i najważniejsze, żeby stwierdzić, że "istnieją" jakieś
"niematerialne byty matematyczne", np. w głowie matematyka albo i
filozofa, co też niestety się zdarza, musi (za)istnieć owa głowa i
otaczający świat. Przecież kiedy nie ma obserwatora, nie ma także
obiektu postrzeganego - po prostu nie ma kto i jak stwierdzić, że
obiekt-byt-coś istnieje. "Byt matematyczny" bez matematyka jest w
sobie logiczną sprzecznością, bo nie ma matematyki poza światem, w
którym matematykę można tworzyć i stosować.
Sprawa jest zasadnicza, idzie o granicę postrzegania, rozróżniania
w otoczeniu elementów.
Można zasadnie mówić, na bazie zgromadzonych danych, że są różne w
otoczeniu stany skupienia materii i energii - po prostu "czegoś";
można twierdzić, że istnieje granica-bariera fizycznego poznania,
poza którą nigdy eksperyment się nie wychyli, itd. Ale nie można -
nie można głosić, że istnieją "niematerialne byty". Czyli fakty i
struktury, które występują bez nośnika kodującego w/na sobie treść
postrzeganą - albo tylko postulowaną. Jeżeli ktoś uznaje, że takie
coś istnieje, to jednocześnie stwierdza, że NIC, logicznie pustka
absolutna, że taki stan coś koduje w/na sobie.
17
Owszem i prawda, "NIC" to konieczne dopełnienie do "COŚ" - jednak
twierdzić, że nicość jest czymś lub coś oznacza, że przenosi albo
warunkuje istnienie, że mędrkuje i że w swojej niematerialności to
zarazem mocno zapełniony obszar - cóż, mówiąc to delikatnie i nie
naśmiewając się zbytnio z tak głoszących - to nieporozumienie. To
abstrakcja oderwana od realiów. Proste?
Tylko że, po kolejne, ma to swoje uwarunkowania.
Przede wszystkim fizyczne, bo filozoficzne są mniejsze. Chodzi o
nośnik i obserwację.
Zagadnieniem centralnym w definiowaniu otoczenia z pozycji kogoś w
procesie zawartego i od środka, z pozycji wewnętrznej – problemem
jest tu to, co można zaobserwować, jak daleko sięgnąć badaniem. Bo
to nie jest zakres dowolny i nieskończony, to pochodna, z jednej i
ważnej strony, zdolności rozróżniania w otoczeniu rytmów zmiany, a
z drugiej właściwości świata. Można obserwować tylko to, co można
– i nie jest to stwierdzenie, wbrew pozorom, logicznie zbędne.
Mówiąc inaczej, nie zobaczę wszystkiego, ponieważ nie ma obserwacji
"jednoelementowej", jedynki zmiany nigdy-i-nigdzie nie stwierdzę -
taki fakt mogę tylko wydedukować.
Jeszcze inaczej, ponieważ sprawa należy do fundamentalnych. Mogę w
zapale konstruktorskim powoływać do istnienia kolejne machiny, coś
na granicy rozdzielczości fizyki starć się z otoczenia wydobyć, a
przecież nie sięgnę "dna" rzeczywistości, to niemożliwe. Badanie w
zakresie fizycznym prowadzone, od wewnątrz, zawsze jest okrojone o
stan brzegu - bo elementy brzegu tworzą poznanie. I same nie mogą
być poznawalne. Mogę korzystać z fotonów w pomiarze, ale samego w
badaniu fotonowego elementu nie podzielę na składowe, ponieważ ten
zakres zmiany tworzy samo poznanie. I mnie, co zrozumiałe. Brzeg w
ewolucji z zasady nie jest obecny - kiedy jestem, nie ma śmierci,
kiedy jest śmierć, mnie nie ma.
Poznanie jest zawsze powyżej pewnego progu - nigdy nie jest i nie
może być elementarne.
Warto zdać sobie z tego sprawę, to nie świat jest dziwny, jakoś w
sobie losowy czy nieoznaczony, jak to wydaje się fizykom, wszelkim
osobnikom penetrującym fundamenty. To samo działanie jest nieostre
i nigdy pełne czy skończone, przecież chodzi o zmianę w toku. Tak
rozumiana zmiana jest rytmiczna, skwantowana, posiada regułę – to
nie przypadek immanentnie wpisany w świat, ale immanentnie "ślepy"
obserwator tak postrzega; to nie rzeczywistość jest nieostra, ale
krótkowzroczność postrzegającego nie może wyłuskać z otoczenia ani
szczegółów, ani ich zależności.
Fizyka dostarcza danych, ale jak te dane są powiązane i co zarazem
oznaczą - to ustala filozofia.
Filozofia-i-Fizyka.
To nie przypadkowy zapis, ostatecznie właśnie taka forma musi się
pojawić w zdefiniowaniu zależności. Fizyka obmacuje otoczenie oraz
wyróżnia pewne stany skupienia - i je nazywa. Fizyka to zmysłowość
podniesiona do rangi metody. To niezwykle ważny etap poznania - to
18
fundament, na którym mogę w dalszej analizie się oprzeć. Wszak do
czegoś muszę się odnosić, czymś się podpierać, żeby przysłowiowy w
otoczeniu krok zrobić. Im lepsze, poprawniej zebrane dane, tym się
dalej mogę przemieścić, tym dłużej trwa moja wędrówka.
Ale - ale to dopiero wstęp. Zmysł, nawet najlepszy, sam z siebie w
jednorodnej zmianie niczego nie ustali - tu potrzebny jest namysł.
A więc zewnętrzny wobec postrzeganego proces, który zestawi fakty,
powiąże je w zbiór i ustali regułę ten zbiór tworzącą. I to może i
musi przeprowadzić już filozofia.
Wcześniej padło, że nie ma znaczenia konkretna nazwa osobnika, co
to sobie działa i rytmikę zmiany ustala. Może nazywać się fizykiem
– ale jeżeli dokonuje zestawienia danych poza zmianą, a jako byt w
stosunku do tej zmiany zawsze jest zewnętrznym, to taki ktoś jest
filozofem. I w ramach zjawisk zachodzących we wszechświecie, więc
zewnętrznych do fizyka, w tym zakresie fizyk jest z zasady bytem i
obserwatorem filozofującym – jest filozofem. Uogólnia dane, jest i
musi być filozofem.
Ale nie w przypadku całości wszechświata, tu na zawsze obserwacja
zawiera się w takiej konstrukcji. I tym samym z zasady fizyk jest
tylko i wyłącznie fizykiem. Że się stara, że jako byt niecierpliwy
i ponieważ chce wiedzieć – to przechodzi na pozycje filozofia i na
taki fakt postrzega zewnętrznie. Problem tylko w tym, że postrzega
przez pryzmat abstrakcji, które odnoszą się do wnętrza, a to jest
co najmniej niepełny, bo bez stanów brzegowych sposób postrzegania
- i jest tym samym problem interpretacyjny. Niczego więcej nie ma
i być nie może, dane fizyczne to wszystko – i trzeba z nich zawsze
korzystać, ale to daleko nie wszystko.
To dalsze może – i tylko może – wypracować filozofia. Na bazie tu
i teraz rozpoznanego, z dodatkiem zakresów maksymalnych, można się
dopracować obrazu całości.
Ostatecznie nie ma podziału na fizykę i filozofię, czy inne nauki.
Świat jest jeden, jedna reguła, jeden nośnik wszystkiego - więc i
poznanie jest jednością. Że lokalnie w czasie i przestrzeni, że na
chwilę to się dzieliło na drogi i dróżki? Cóż, obecnie przychodzi
pora, żeby to zebrać w jeden szlak – już na to przyszła pora.
fizyka-i-filozofia. Filozofia-i-Fizyka. Kosmos.
19
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.5 – Przypadek.
Przypadek, koledzy, to ważna sprawa, sami wiecie.
Niby ta losowość sama w sobie oraz gdzieś tam głęboko w fundamencie
jest poznawalna wyjaśnieniem - czyli że niby cegłę to ciążenie tak
popchnie i że ona spadnie - że niby drgnienie drobiny światowej tak
trajektorię elementu ułoży, że on na drodze kamieniem lub kością w
gardle stanie... i jest kłopot.
Niby przypadek to statystyka poganiana cieplnym chaosem albo jakoś
podobnie, niby w tym żadnego logicznego powiązania ani przyczyny -
tylko że my, zauważcie koledzy, takie drgawki materii zestawiamy w
większe znaczenia, to się nam jakąś "umysłową regułą" pokazuje. My
te niby związki ustalamy, w jakiś wzór lub w zasadniczy sens to się
nam układa - dopatrujemy się w tym znaków oraz znaczeń - ale, tak po
prawdzie, to przecież tylko energetyczne zamieszanie światowe tak
się pokazuje. Nic więcej.
Przypadek, nie ma co ukrywać, to poważna sprawa. Zadzieje się coś,
te drobiny się zderzą - a później są tego konsekwencje. I to takie
liczne konsekwencje. Przede wszystkim w pomyślunku.
Nie ma więc co koledzy wykręcać się skomplikowanym słownictwem, czy
inaczej to dookreślać, przypadek to kłopotliwa, to wielce kłopotliwa
sprawa - z takimi umysłowymi zawirowaniami sprawa.
Tak, koledzy, jest problem.
Przesądny to ja nie jestem, koledzy, znacie mnie. Tak całościowo i
w ogólności to nie jestem.
Bo trzeba wam wiedzieć, że człowiek ze mnie stateczny, naukowo oraz
rozumnie podbudowany, że i świata już nieco schodziłem w dowolnym
kierunku, na wszelkie wtyczki zmysłowe go posmakowałem i swoje tam
wiem. I dlatego, rozumiecie, jakoś dziwaczne, nienormalną normą od
przykazań odbiegające i w ogóle mało fizyczne, takie coś to mi nie
odpowiada, ja na to nie popatruję. Tak mam. I generalnie dobrze na
tym wychodzę.
Przesądny, powiadam nie jestem. Ale kiedy – a w drodze do roboty to
było – kiedy szlak mój komunikacyjny w pędzie szalonym przegalopował
robot na czarno wymalowany, z pustymi wiadrami w wielu kończynach,
a do tego, tak było, z wielgachnym rozpoznawczym znakiem numerowym,
który w liczbę "13" się układał mu na części plecnej... to, sami to
rozumiecie, przystanąłem. I też, tak dla jasności sytuacyjnej, trzy
razy się na pięcie obróciłem, tej lewej, żeby nie było. A ponad to,
żeby nie było, także po trzykroć splunąłem w lewo i prawo. - A też,
żeby nie było, w dół. I za oddalającą się robotną puszką słownie i
inaczej krzyknąłem. To i owo krzyknąłem, sami rozumiecie.
Cóż, powiem szczerze, przesądny nie jestem, jednak jakieś takie i
niepokoje wewnętrzne w ten czas się pojawiły, zaprzeczyć nie mogę.
Dzień zapowiadał się w ogólnym ujęciu zgodnie z prognozą pogodową,
20
jednak dla mnie inaczej miało się to ułożyć. - Można powiedzieć, że
coś w rzeczywistości buzowało. Czyli lot zarobkowo pracowniczy od
samego punktu wstępnego wyglądał na taki spod ciemnej gwiazdy. Niby
bajka nie bajka, ale tak się zapowiadał.
Już na etapie początkowym, znaczy się przygotowawczym, okazało się,
że nie poleci pomocnik, bo rano złamał nogę. Niby złamanie nie było
groźne, tylko w pięciu miejscach, ale z pomocnika pomocy nie było,
sami rozumiecie. - Nic to, wszak są procedury i regulaminy na taką
życiową sytuację, inżynierstwo to przewidziało. Tylko, też koledzy
rozumiecie, podpunkty w regulaminie sobie, a życie sobie. Nie zawsze
się to logicznie zdoła zazębić i trybik do odpowiedniego trybika i
w terminie dopasować. Konkretnie w tym przypadku się nie dopasowało.
I zastępstwo, które miało się na miejscu pomocnika znaleźć, w takim
punkcie czasu i przestrzeni się nie znalazło, zdarza się. Zastępstwo
za to znalazło się w szpitalu mocno specjalistycznym - ponieważ na
walec drogowy trafiło...
Nie martwcie się, walec spotkanie wytrzymał.
Dla porządku i prawdy historycznej trzeba jeszcze dodać, że później
w trybie awaryjnym, bo i takie coś regulamin przewiduje na ekstra i
niemożliwą okoliczność, centrala chciała zwerbować byle wspomożenie,
ale i to się nie powiodło. Ponieważ byle wspomożenie było po nocnej
zmianie gdzieś tam, więc jak się nieco rozbudziło i jak wyskoczyło
w owym trybie alarmowym, to – sami już rozumiecie – na schodach, a
schody były strome, nie wyhamowało. Znów złamanie i nieprzyjemności.
Choć tym razem ucierpiała głównie pewna gospodyni domowa, która to
szczęście miała, że wracała obładowana ze sklepu. I w takim to jej
stanie tor przelotu wspomożenia oraz cielesna konstrukcja owej pani
się na tych schodach spotkały. Na moje, rozumiecie, nieszczęście.
Trzeba jeszcze dodać, że wspomożenie awaryjne tak samo z siebie się
na tych schodach nie wykoleiło, wiekopomna w tym zasługa była kota,
który na klatce schodowej rozciągnął się horyzontalnie i o którego
wspomożenie się po omacku zaczepiło. Kot był czarny.
Czyli, rozumiecie, nikogo więcej w bazie nie trafiło, lecieć miałem
sam. Bo plany trzeba gonić, rozumiecie, materię potrzebną do hut i w
inne punkty cywilizacji dostarczać. I tak dalej.
Nic to, poradzisz sobie, powiedział szef i poklepał przyjacielsko
po plecach. Jak to szef.
Rozkaz to rozkaz, siła wyższa, znaczy się. Poleciałem. Z zamiarem,
żeby dolecieć. Zamiar, przysięgam, był szczery. Mówiłem, człowiek
ze mnie stateczny. I w ogóle.
Ładuję się do rakiety, regulaminowo sprawdzam guziki oraz wszystko.
Okazuje się, że generalnie się zgadza. Tak wynikało z dokumentacji
i wskazań guziczków i ekranów. Cóż, przyznaję, spieszno było, więc
zawierzyłem. Błąd, znaczy się, lekko nieprzyjemny zrobiłem. Trudno,
się mówi, przyznaję.
I poleciałem. Z zamiarem, jak to już mówiłem. Ale, tak po pierwsze,
21
okazało się, że lodówka pusta, tylko światło w niej świeciło. Sami
rozumiecie, zapasów na drogę nie dali. Nic to, myślę sobie, leżą w
teczuszce kanapki okazjonalne. Bo ja człowiek na okoliczności jestem
zważający i drugie śniadanie sobie uszykowałem. Więc zapas jako taki
miałem. Nic to, myślę sobie, jak rakietkę pogonię, pod świetlne "c"
sobie podejdę, to zanim w brzuchu zacznie mi z głodu burczeć, już z
powrotem w domu zamustruję. Czyli sytuacją, rozumiecie, nadmiernie
się nie przejąłem, pod kontrolą wszystko było. Teoretycznie.
Lecę, lecę, rozumiecie - no i nie doleciałem. Znaczy się doleciałem
tak gdzieś w okolicę Marsa i ciut dalej, ale to był daleko nie ten
adres. Według delegacji orbitować miałem aż za Plutonem, więc sami
rozumiecie, że to troszeczkę dalej miało być. A nie doleciałem, też
chyba rozumiecie, z braku paliwa. Zapomnieli zatankować. W tym całym
zbiegowisku okolicznościowym, w zamieszaniu dziejowym służby zajęte
były ważnymi sprawami, więc drobiazg tankujący im umknął z pola tej
tam analizy funkcjonalnej. Tak się złożyło.
W papierach wszystko, rozumiecie, porządnie zapisane, załadowane tak
a tak, w tym a tym rejonie umocowane... Wiadomo, papiery sobie, ale
życie sobie.
Trudno, myślę sobie, i nie poddaję się losowym wyrokom. Jako weteran
i bywalec kosmicznego bezdroża, jako pilot dwudziestu i pół wyprawy
(te "pół" to ten lot), jako ktoś taki w panikę nie popadam i strach
odpędzam. Acz, dla prawdy historycznej to powiem, ręce się nieco z
wrażenia spociły. Sami rozumiecie, że miały prawo.
Miały prawo, bo akuratnie się pokładowy komputer zawiesił, czy też
w stan odlotowy popadł, tego nie dociekałem, w każdym razie coraz
głupsze komendy zaczął podawać i trzeba go było ubezwłasnowolnić. -
Cóż, rozumiecie, nie wytrzymał biedaczek stresowej sytuacji.
Problem w tym jednak się zawarł, że tego żelastwa w całości wyłączyć
się nie dało, inżynierstwo takiej okoliczności w swoich planach na
wypadek nie przewidziało. Niestety nie przewidziało. Cóż, rozumiecie,
to całe ustrojstwo, choć odłączone, dalej przeróżnymi funkcjami się
posługiwało. Tylko że w ten czas na mnie te swoje zwichrowane wizje
zaczęło kierować.
Początkowo te przypadłości jakoś mnie nie wytrąciły z nastroju - w
końcu nie takie dziwy człowiek widział. Nawet różne fantomy i zwidy,
co komputer je wyrzucał z siebie lotem świetlnym, nawet coś takiego
nie prezentowało się źle. Później już tak miło nie było. Fakt, nic
nadmiernie oryginalnego nie wyłoniło się z poza-przestrzeni, bo to
niskobudżetowy komputer je realnie tworzył, ale przeszkadzało. Niby
niczego literacko nośnego to sobą nie prezentowało, bo najpewniej z
przeterminowanych bajek komputer natchnienie twórcze brał, ale się
efektami trzeba było zająć. Niestety.
Jako pierwsi zaistnieli niejacy Neron i Szekspir. - Dlaczego ci? A
kto tam wie? Nikt zdrowy na rozumie nie przeniknie elektronicznej
logiki. Zwłaszcza takiej już z pogranicza. Jakimiś to szlakami w
psychiatrycznie nienormalnym komputerowym zwoju to biegło. Widać
tak się to skręciło, jakieś tam zapadki zetknęły bezładnie - no i
22
takie coś wylazło z historii. Wylazło i zaczęło się kłócić. Mocno
o coś kłócić. Nie powiem, żeby sens tej wizyty dało się zrozumieć,
ponieważ osobnicy wymieniali zdania w bardzo starożytnej łacinie,
której żaden dostępny translator nie potrafił przegryźć. Pewnikiem
jednak o coś w tym szło.
Cóż, trochę to trwało. Tak ze dwa dni. - Ganiałem to z kąta w kąt,
czym się dało i co było pod ręką obrzucałem, ale, sami rozumiecie,
fantoma trudno fizycznie i na dobre unieszkodliwić. Dopiero jak po
gaśnicę sięgnąłem, lekko z desperacji, to pomogło. Pianą spryskałem
i pomogło.
Niestety, rozumiecie, na krótko. - Tym razem komputerowy szaleniec
rzucił we mnie smokiem i bazyliszkiem. Pewnikiem w informatycznych
zasobach na jednej stronie inspiracji szukał. A do tego po chwili
dorzucił babę na miotle, która przelatywała ścienne zabezpieczenia
i histerycznie wrzeszczała. - Sami rozumiecie, że na jednym statku
kosmicznym smok i bazyliszek to nic dobrego. A nawet gorzej.
Cóż, co się tylko dało to poprzewracali, ponadgryzali, a smok nawet
miejscami ogień próbował podłożyć. Bestia i mnie chciała potraktować
żarem i podpiec, ale się w łazience zaryglowałem.
Znów użyłem gaśnicy. Smok zgasł od razu, rozumiecie, a bazyliszek w
kolorystyce mocno wyblakł. Jakoś tak zapadł się był w siebie - i po
chwili znikł.
Gorzej poszło z jędzą na brzozowej miotle, za nic nie chciała się
ustawić na wprost celownika gaśniczego i kręciła kółka nad głową.
Dopiero, jak przyrzekłem, że zabiorę na Ziemię, gdzie bardzo chciała
niegrzeczne dzieci małe i duże straszyć, to przycupnęła na brzegu
fotela. I tam, rozumiecie, trafiłem ją strumieniem piany.
Powiem szczerze, nawet tego żałuję. Jak sobie przemyślałem sytuację,
jak tak w ciszy przekalkulowałem, to taka wiedźma by się przydała w
codzienności, tyle się różnych takich snuje bez sensu, tyle zachowań
bezkulturowych... Cóż, może się pospieszyłem... Było minęło.
Nie - nie myślcie, że się na tym skończyło. Pokiereszowany myślowo
sprzęt w takim punkcie mnie nie zostawił, dalej zwidami rzucał na
prawo i lewo. Teraz się na liczebność szarpnął. Czyli, rozumiecie,
całą watahę osobników z piekła rodem w moim kierunku pchnął. Znaczy
się, że czarcim pomiotem chciał mnie straszyć, a wiadomo, takie coś
z porządnej nawet rakiety miejsce piekielne potrafi zrobić.
I czarci się do tego zabrali. Piekielnie przy tym skuteczni byli.
Muszę was przestrzec, czarcie nasienie gaśnicy się nie lęka. Śmieje
się to z każdego gatunku i rozmiaru sprzętu dobrego na ogień. A i
nawet piana im zupełnie nie straszna, ścieka po nich jakby się nie
miała czego złapać. Dlatego cisnąłem gaśniczą strzelbę w ciemny kąt
i zacząłem pertraktacje. Zażądali żarcia i mojej duszy.
Co do pierwszego, rozumiecie, sprawa wyglądała na skomplikowaną i
taką nie do rozwiązania, nawet po uwzględnieniu kanapek w teczuszce.
Więc czartostwo widząc, że żarcia nie ma i nie będzie, zaczęło się
domagać duszy.
Nie powiem, żebym bardzo do duszyczki był przywiązany, w końcu na
23
takie duperele człowiek nie ma czasu, życie trzeba jakoś przepędzić
i dusznością mało kto się zajmuje - ale też nie powiem, żeby mi to
obojętne było po całości, człowiek wszak jestem. Przekonywałem więc
czarty, że ta akuratnie dusza mało warto, że bez zanieczyszczeń, że
niesmaczna... Nic, tylko się toto oblizywało.
A do tego, wierzcie mi, nie tylko się oblizywało, ale i za rozpalanie
ogniska w sterowni się zabrało. Z dokumentacji technicznej solidny
ogień buchnął, a nad ogniem, rozumiecie, kocioł się pojawił. - Duży
kocioł.
Kociołek się zagrzał, coś tam zabulgotało, a po rakiecie się zapach,
tej, no, siarki się rozniósł. Tfuj!
Szczęśliwie w łazience drzwi były mocne...
Dlatego dalsze pertraktacje potoczyły się pod moje dyktando, czorty
nie miały wyboru. Czyli po żmudnych i skomplikowanych, można nawet
powiedzieć, że konstruktywnych negocjacjach - wiedząc, że niewiele
tracę - zaproponowałem czarciemu pomiotowi duszę komputera. I banda
piekielna na taki układ wyraziła zgodę.
Nie powiem, szczerze powiem, że opuszczałem skrytkę pewien, że się
ugoda utrzyma, zwłaszcza że kociołek parował, a widły sterczały -
ale zaryzykowałem. I zaprowadziłem kosmatą czeredę do sejfu, w który
technologia zatrzasnęła komputer pokładowy. A dalej to już szybko
poszło, bezproblemowo. Widać było, że bractwo na sztuce patroszenia
duszy się wyznaje.
Komputer oczywiście wykrzykiwał przeróżne słownictwo, rozrabiał jak
się to dało i nie dało. - Nawet, rozumiecie, wołał, że pod sąd mnie
kosmiczny postawi, na kartę praw robotów się powoływał, na ONZ, na
moralność i braterstwo dusz biologią i mechaniką napędzanych, słowem
bajdurzył. Dopiero jak czarty zasilanie odcięły, umilkł. Niestety,
tylko w pasmie akustycznym, bo na częstotliwościach radiowych dalej
nadawał. Cóż, technika bateryjna pokazała swoje możliwości.
Diabły, rozumiecie, jakiś tam swój rytualny taniec odtańczyły, coś
tam sobie pośpiewały, a na na koniec smyrgnęły do kociołka ustrojstwo
komputerowe. Pod sufit poleciało kilka smrodliwych baniek, bulgot po
kabinie poszedł - i cisza się zrobiła.
Dalszych etapów uroczystości, rozumiecie, nie śledziłem - wycofałem
się na z góry upatrzone pozycje w łazience. Gdy ze sterowni zaczęły
dochodzić mocno głośne odgłosy, podeszło pod drzwi kilka powabnych
oraz anielsko rozochoconych diablic i starało się mnie wywabić "na
degustację grzesznej duszyczki z należytymi przyprawami". Grzecznie
podziękowałem i powiedziałem, że jestem na diecie i że może innym
razem...
Czorty znikły wieczorem. A w rakiecie, nie muszę tłumaczyć, panował
piekielny bałagan. W spadku po imprezce został też kociołek, a w nim
walała się komputerowa dusza, oczywiście bez zawartości. Bo czorty
wyjadły cały program, aż do ostatniego bajta. Opłukałem elektronikę
z nacieków siarki, wytarłem do sucha i na półkę rzuciłem. Bo więcej
nic się z tym nie dało zrobić. Przynajmniej na ten czas.
24
Sytuacja trudna była, nawet skomplikowana. A nawet, prawdę mówiąc,
beznadziejna. Rakieta z pustymi bakami i bez sterowania, daleko od
uczęszczanych tras - więc można było liczyć tylko na cud.
Dlatego, sami rozumiecie, wystawiłem za burtę piorunochron cudów.
Znaczy się białą flagę oraz reflektor, co to w mrok nieskończoności
mrugał rozpaczliwymi sygnałami. - A gdy zrobiłem już wszystko, żeby
niemożliwe przywołać, rozpocząłem pilne poszukiwania czegoś jako
tako zdatnego do skonsumowania. Bo biologia, rozumiecie, zaczęła się
swego domagać. I głośno to objawiała.
Poszukiwania poprowadziłem metodycznie i szczegółowo, każdy kawałek
w rakiecie przepatrzyłem. Nie powiem, żeby efekty było znaczące. W
okolicy zlewu kuchennego, w zakamarkach mocno zużytych, znalazłem
kawałek suchara. - Tak mi się wydaje, że suchara. Dokładnie tego nie
stwierdziłem, ponieważ próbując to ugryźć, pozbyłem się jednego z
przednich zębów. Rozumiecie, trzasnęło. - Tak, z niejakim zadumaniem
zauważyłem, że moja do tej pory własność zębna w sucharze głęboko
się umiejscowiła. Zresztą jako kolejny podobny element innego takiej
okoliczności więźnia.
Cóż, mądry człowiek po szkodzie.
Po kolejne, rozumiecie, próbowałem ból szczękowy ukoić substancją
jakoś lekopodobną. Znaczy się, apteczkę pokładową przejrzałem. Jak
się możecie w swojej przenikliwości rozumowej domyślić, nie miało
to sensu. W apteczce, oczywista oczywistość, zapasów od dawna też
nikt nie sprawdzał, już o uzupełnianiu nie wspominając. Tylko bandaż
się tam szwendał i jakieś krople, zresztą napoczęte. Więc, rozumiecie
- kropelki wysączyłem do końca, a bandażem obwiązałem sobie głowę.
Profilaktycznie, rozumiecie, bo a nuż coś dziejowego się zadzieje w
okoliczności aktualnej.
Tak podleczony na ciele i duszy, ale dalej głodny i coraz bardziej
głodny, raz jeszcze zebrałem się w sobie - i detalicznie zacząłem
czegoś zdatnego do konsumpcji szukać. Przyznaję, że już wybredny nie
byłem.
Powiem wam, i weźcie to sobie do serca i rozumu, może w życiu to się
wam przyda, że ci nierozgarnięci konstruktorzy zupełnie niesmaczne
pojazdy rakietowe projektują. Wszędzie sztuczne tworzywo, a do tego
twarde w podgryzaniu. Tylko, ech, pomarzyć człowiek sobie może, że
kiedyś to było - oj, było. Bo miał taki żeglujący śmiałek pod ręką
drewnianą deskę lub podobne. Więc drzazgę mógł sobie żuć... i żuć...
Albo innego śmiałka mógł po pokładzie gonić ...
Ech, dobre dawne czasy...
Szczerze wam powiem, wypróbowałem wszystko. Od obicia fotela pilota,
po prostu obrzydliwość, aż do wykładziny podłogowej i koca na łóżku,
też świństwo. Jedyne, co w zasobach rakietowych mogło ujść za jako
taką namiastkę pokarmu oraz posłużyć do ścierania mocno wybujałego
apetytu, to było mydło. Bardzo dziwnym trafem, którego i najtęższe
umysły galaktyczne zapewne nie rozwikłają, jakoś baza nie zapomniała
tego specyfiku załadować. I to załadować z zapasem. Tak na oko licząc
przez dziesięć lat kompania wojska nie poznałaby zalet brudu. - Nie
25
powiem, szefostwo z zaangażowaniem dbało o higienę pilotów.
Czyli, rozumiecie, śmierć głodowa już mi nie groziła, ale puszczanie
baniek i czkawka stały się nagminne. Tylko trzeba było, pojmujecie,
ograniczyć zużycie wody, co by przykre efekty takiej diety się na
powierzchnię nie wydobywały. Dezodorant piłem, rozumiecie. Skutek
był, bańki produkowały się minimalnie, jednak w rakiecie zalatywało
cytrynami z popitki.
Cóż, łatwo nie było, rozumiecie. Nawet bardzo ciężko było.
Powiem szczerze i bez owijania w słowa: miałem chwilę zwątpienia.
Nawet o poddaniu się myśli były pojawiły. Tak generalnie to człowiek
twardy jestem, jednak te bańki mydlane mocno mnie w stabilizacji i w
duchowości nadwątliły, przyznaję.
Byłbym więc może i skapitulował, ale znacząco i ożywczo wpłynęły na
mnie komunikaty radiowe, bo radia mogłem słuchać, jeno z nadawaniem
nie wychodziło. Straszyli, że w rejon mojego obecnego pobywania się
szeroki, że ho-ho, rój kosmicznego śmiecia kieruje. - Oraz że będą
problemy.
Rozumiecie, w tych okolicznościach przyrody ściągnąłem niepotrzebny
już piorunochron cudów, a za to spróbowałem uruchomić silnik. - Bo
w końcu, sami rację przyznacie, trzeba coś było robić.
To zresztą wówczas upewniłem się dokumentnie, że działanie jest bez
sensu, ponieważ paliwa nawet w karnistach nie ma. W jednym poprzednia
załoga przemycała napoje procentowe, a drugiego nie było zupełnie.
Chyba go na coś przehandlowali.
Rozumiecie, z napoju się ucieszyłem, ale w niczym to mojej sytuacji
nie poprawiło.
Tak, powiem szczerze, niech wrażliwi i regulaminowi przytkają uszy.
To nie do końca ta sama sytuacja była, pewna subtelność losu w tym
całym zamieszaniu zaistniała.
I, przyznaję, zmieniła moje spojrzenie na przypadek.
Łyknąłem, rozumiecie, napoju. Nie powiem, smaczny był. Łyknąłem raz
drugi. Aż pojaśniało, aż łepetyna wewnętrznie się rozjarzyła. I też
myśl taka odkrywcza mnie naszła.
Cóż, kombinuję sobie, paliwa nie ma - spokojna nasza rozczochrana,
damy radę. Zbiorniki na przestrzał puste - nic nie szkodzi, nalewki
nalejemy, procentem brak uzupełnimy. Sami przyznacie, pomysł pierwsza
liga. Zresztą innego nie było.
Wlewam. W silniku zachlupotało, zaskrzypiało, coś głośno jęknęło – i
popadło w ciszę. Zagasło, znaczy się. Nic to, przymusiłem technikę,
ręcznie i korbą odpaliłem. A dla lepszej zachęty jeszcze kopniaków
kilka dałem. I zadziałało.
Mówię wam - w samą porę. Kawałek się w przestrzeni przemieściłem,
tak na pół orbity, a tu zaraz jak nie posunie - jak nie zaciągnie,
to aż po horyzont się ciemno od tego kosmicznego śmiecia zrobiło.
Powiem szczerze, aż mi pot kropelką niejedną po plecach ściekał,
tak to źle wyglądało.
26
Fakt i prawda, udało się uratować od jednej śmiertelnie śmieciowej
pułapki, ale po prawdzie dalej tkwiłem w tym samym miejscu, ratunku
żadnego spodziewać się nie sposób było.
Powiecie, że nic, tylko siąść i czekać. Cóż, może by ktoś inny tak
postąpił, może gdzieś by się tak zachował - ale nie ja. Zwątpienie
było, mówiłem, ale nie żeby aż siadać. Co to, to nie. Postanowiłem
działać.
Czyli odpowiednio wykorzystałem ostatnie kropelki ożywczego płynu.
Się napiłem, rozumiecie, ogólnie w rozjaśnienie umysłu, rozumiecie,
zainwestowałem.
I tak na myśleniu pokrzepiony do naprawy komputera pokładowego się
zabrałem. Bo musicie wiedzieć, że to konieczne było, niestety. Ci
głupkowato mądrzy inżynierni zupełnie w swoim planowaniu możliwości
ręcznego sterowania sprzętem nie przewidzieli. I dlatego dłubałem w
elektronice.
Dłubałem przez dwa dni, a popijałem księżycówką. Praca, nie powiem,
ciężka była, grawitacyjnie niestabilna. Znaczy się wszystko obrazowo
pływało. Chwycę element, a to ucieka, postawię na miejscu, a to się
przewraca... Ech...
Ale doszedłem końca. Wytarłem ręce, włączyłem sprzęt... I zdziwiłem
się. Działało. Co prawda w komputerze trochę bulgotało oraz coś od
czasu do czasu czkało, ale tak ogólnie wszystko działało. - Dziwne,
powiem szczerze, ale tak było.
Wszystko pracowało, tylko, widzicie, gadzina nie chciała za nic się
połączyć z bazą. Obraził się, że wydałem go czortom. Jakoś mu ta w
zwojach informacja się ostała, więc się zbiesił. A niech go diabli.
Prosiłem drania, rozumiecie, zaklinałem na uczucia humanitarne, na
kartę praw człowieka, powoływałem się na ONZ, konstytucję i szaloną
przyjaźń robotów i ludzi... Nic, drań się nie odzywał. Tylko głośno
bulgotał i czkał na melodię "tańcowały dwa Michały...". Tak między
nami i nawiasem, to fałszował.
Gdy skończył się mój repertuar zaklęć, próśb i gróźb, zdenerwowałem
się, a bańki mydlane w liczbie sporej zaczęły mi przed nosem pękać.
A to, rozumiecie, z równowagi dalszej mnie wytrąciło i zapieniłem
się. Dosłownie piana mi poszła.
Tak, rozumiecie, sytuacja była niezwyczajna. Można powiedzieć, że
się na wyżyny wspięła. Złapałem więc w dłonie gaśnicę, która mi tak
pożyteczne usługi wcześniej oddała - i grzmotnąłem po poziomie, ale
i po pionie komputerową kanalię raz, a też drugi. Momentalnie zaczął
inaczej śpiewać, nawet z bazą połączyć się zgodził i w ogóle bardzo
przyjaźnie się prezentował. - To wszystko z przyjaźni, powiedział,
po znajomości. Tak się wyraził.
Za tę "przyjaźń" wspaniałomyślnie chciałem go jeszcze raz zdzielić,
ale piana mnie zalała. Z gaśnicy, znaczy się. Zawór odkręcony był,
znaczy się. Dałem spokój elektronicznej kreaturze.
Myślicie, że dalej to już spokojnie i regulaminowo poszło? Cóż, nie
27
znacie losowych zawirowań, znaczenia przypadku w życiu jeszcze nie
poznaliście. Dalej również poza salonowym i poprawnym nazewnictwem
słownym to szło. A nawet mało dobrze to szło.
Komputer, fakt, kanał łącznościowy uruchomił. Ale tylko raz. Później
nadajnik na mniejszą moc ustawił i drań tłumaczył, że brak zasięgu.
Przy czym znów zaczął bulgotać i podśpiewywał.
Cóż, sami rozumiecie, stuknąłem... Owszem, pomogło. Ale znów tylko
na jeden raz.
Powiem szczerze, łączność rwana była. Rozumiecie, dalekie połączenia
w kosmosie radiowym trudno robić, gaśnica to sprzęt ciężki. Uderzać
trzeba raz za razem, więc się człowiek męczy... Dlatego, rozumiecie
- życiowa konieczność tak w stronę wynalazczą mnie nakierowała. I
teraz wam patent daję gratis, używajcie w razie potrzeby...
Należy pobrać kilka metrów sznurka do suszenia bielizny. Do jednego
końca podwiązać gaśnicę, najlepiej w ułożeniu góra-dół, sznur blisko
miejsca zasiadania podciągnąć. Może być fotel albo obiekt kanapowy.
A całą konstrukcję zawiesić na dobrze wbitym gwoździku nad upartym
komputerem. I usiąść wygodnie. Dalej to już proste: gdy się gadzina
informatyczna przytka, zaczynie stękać i zacinać w funkcjonowaniu
programowym, należy pociągnąć za sznurek i puścić. Raz, a nawet i
wiele razy. Zapewniam, efekt murowany. Już nawet zacząłem kombinować,
jak wynalazek jeszcze pod usprawnienie podprowadzić, ale usłyszałem
w radiu, że statek z pomocą się zbliża. I że czas na pakowanie się
zrobił...
Na koniec tego etapu ratownicy grzecznie u siebie zakwaterowali -
rakietę na hol zaczepili - i pociągnęli w stronę domu.
Dalej, wiecie, to już poszło zupełnie z górki, bezproblemowo. Tylko
się hol dwukrotnie poluzował i zerwał, raz zacharczał i przystopował
silnik ratowniczy, a też kilka razy kapitan statku pomylił kierunkowe
boje i trzeba było szukać objazdów. Nic wielkiego, sami rozumiecie,
banał przypadkowy.
Lądowanie też przebiegło przepisowo. Co prawda nie w bazie, ale o
kilka - no, kilkadziesiąt kilometrów od bazy. W samym środku małego
miasteczka, gdzie się akuratnie na placu zebrała gawiedź. Ale kto
by się tam drobiazgami przejmował. Lądowanie jak lądowanie, wiadomo,
tu się coś oderwie, tam pognie i zawali... Norma i pospolitość po
całości.
Jedyne, co mogę zaliczyć do jako takich nieprzyjemnych zdarzeń, to
to, że w bazie naskoczył na mnie szef. - Że plany mu popsułem, że
nie tak to miało być, i w ogóle miał chyba zły dzień. Nawet coś o
wyrzuceniu z pracy mówił, ale tego już nie zdążył przeprowadzić i
w szczegółach zaprezentować. - Cóż, biurowiec szefostwa to wysoka
konstrukcja. Więc i szef się w tej swojej aktualnej niestabilności
emocjonalnej przechylił przez parapet i poleciał. A że działo się to
w zasięgu ziemskiej grawitacji, to – sami rozumiecie – poleciał był
prosto w kierunku dolnym... Zresztą to okno, taki budowlany dziw nad
dziwy, łatwo się otwierało, na pchnięcie, tak to ujmę. Powiem wam
prawdę, tak sprawnie działającego okna dawano nie widziałem...
28
A ponad to, mówię zupełnie szczerze, to nie mogłem zrozumieć, po co
się te medyczne konowały do tego faktu tak spieszyły. Szef poleciał,
zgoda, ale po co się tak pędzić, czy to pożar? Wystarczyło przecież
wysłać na miejsce zdarzania robota-ścierkę, i byłoby po kłopocie. W
końcu trzynaste piętro to trzynaste piętro. - Sami powiedzcie. Mam
rację?
Do domu wróciłem na piechotę, bo autobus, do którego miałem wsiadać,
tak przypadkiem zupełnym zmylił drogę. Absolutnie banalna sprawa,
zasadniczo niewarta wzmianki. - Kierujący robot źle odczytał dane i
zacumował na dworu kolejowym. A tam, również zupełnie banalna sprawa,
czołowo zderzył się z teleekspresem... Swoją drogą, dziwne teraz
budują dworce.
Drzwi mieszkaniowe oczywiście się nie otworzyły. Zresztą nie mogły,
ponieważ klucze i kody zostały w rakiecie. Dlatego skorzystałem z
pomocy fachowca. Cóż, tylko taki był pod ręką. Znaczy się pirotechnik
to był... Dlatego w trakcie delikatnego otwierania wyrwało jedynie
futrynę, kawałek ściany oraz kawałek pokoju sąsiada. Sąsiada w domu
nie było, to wyjaśniam dla historii. Czyli drobnostka, mogło pójść
gorzej. Butli z gazem, która też przy okazji się okazała nieszczelna
- tego to już nie liczę, to drobnostka skrajnie oczywista.
W sumie tak źle się nie ułożyło, mogło być gorzej. Przecież chodzą
po ludziach przypadki... Dzień się kończył i mogłem odetchnąć.
Bo właściwie nic więcej się tego dnia nie zdarzyło. Bo nie zaliczę
do powyższego zbioru zdarzeń faktu rodzinnego z sąsiedniego piętra,
w którym żona zdzieliła własnego męża wałkiem do ciasta, aż ten się
był wściekł i pogryzł swojego osobistego anioła stróża. Stróż-robot,
to dla potomności, był wiadomego koloru...
Powiem szczerze, przesądny to ja nie jestem... Tak ogólnie to nie
jestem...
29
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 9.6 – życie.
Notatka służbowa z miejsca / Tajne przez poufne / Do rąk własnych
Zgodnie z pilnym rozkazem z trzydziestego drugiego podcyklu ósmej
szesnastki wielkiego cyklu kwantowego, skierowałem się w wyznaczony
rejon, z zamiarem dotarcia do gwiazdy LJ/95091/101/13. Co też się
dokonało w przewidzianym harmonogramem terminie. Poniższe uwagi są
wstępnym zapisem ustaleń z miejsca, jednak powinne być rozszerzone
liczebnie, tematycznie i o kolejne zakresy badawcze, o czym więcej
i szczegółowo w podsumowaniu.
1. Punkt pierwszy raportu to oddanie należnego sekcji typowania, za
trafność przewidywań; okazała się ona zaskakująco wysoka. Nie pełna,
to zrozumiałe, ale godna podkreślenia.
2. Drugi punkt musi być taki, że trzeba zganić sekcję planetarnego
nasłuchu, ponieważ przegapiła liczne sygnały, które tutejsze życie
od pewnego już okresu wysyła w otoczenie. Ponieważ są to sygnały w
różnej postaci, więc z pewnością można je było wychwycić. To się z
niezrozumiałych powodów nie stało, dlatego takie uwagi.
3. Przede wszystkim trzeba odnotować, że sekcja typowania w wysokim
stopniu wstrzeliła się z ustaleniem rejonu, który należało zbadać,
to rzeczywiście obszar życiotwórczy aż do poziomu skrajnego, i pod
tym względem wyjątkowy. Sekcja nie doszacowała w swoich analizach
aż takiej skali spełnienia uwarunkowań, jednak temu akuratnie dziwić
się nie można, ponieważ jest to teren położony skrajnie peryferyjnie
w ogólnym zbiorze, więc bardzo trudno uchwytny obserwacyjnie. Czyli
poza możliwością ustalenia szczegółów.
Generalne nakierowanie było poprawne, to znacząco ułatwiło czynność
odszukania wzmiankowanego celu - a dalej jego penetrację.
4. Położenie wytypowanej do sprawdzenia gwiazdy, to wymaga silnego
podkreślenia, spełnia liczne - wydaje się na tym etapie działania -
że wyczerpuje wszystkie parametry modelu standardowego opisującego
tworzenie się życia i jego przemian. Chodzi o położenie w mgławicy
oraz w odniesieniu do centrum, chodzi o wielkość i czas istnienia,
o stabilność reakcji, a także o spokojne otoczenie, bez lokalnych a
potencjalnie zagrażających układów czy obiektów; itd. Zestawienie w
jego pełnym zakresie znajduje się, wraz z rozbudowaną wizualizacją,
w części ostatniej, w załącznikach.
5. Układ planetarny gwiazdy LJ/95091/101/13, to również musi być w
sposób szczególny podkreślone, jest typowym wyjątkiem w zbiorze, i
lokuje się tym samym w podgrupie uprzywilejowanej. Rozłożenie oraz
lokalna rotacja globów otaczających gwiazdę, i to wraz z dalekimi
przyległościami, proszę zerknąć na schemat, wypełnia poszczególne
30
wartości kwantowe w rzadko (aż do takiego stopnia) spotykany sposób.
I odnosi się to do planet wewnętrznych, zewnętrznych, a nawet rejonu
poza zasadniczą ósemką. Takie rozlokowanie, jak wiadomo, niebywale
sprzyja wytworzeniu się życia i jego utrzymaniu. W tutaj omawianym
przypadku tak się stało.
6. Oczywiście samo pojawienie się życia, co wynika wprost z modelu,
jest faktem w całości zbioru możliwych planet zdarzeniem banalnym i
pospolitym - to nie wymaga tutaj podkreślania. Istotne jest jednak
to, że konkretny przypadek, będący obiektem badania, nie zatrzymał
się na poziomie pojedynczych komórek, a rozpędził się w komplikacji
oraz obrodził strukturami o cechach dalece nietypowych. Radiacja i
specjalizacja życia w niniejszym układzie zadziwia swoją różnorodną
strukturą i zdolnością do zajmowania kolejnych, praktycznie każdej
z teoretycznie dostępnych nisz. Zbiór eksponatów oraz materiały są
naturalnie potwierdzeniem tego wniosku - ale z oczywistych powodów
nie prezentują całej gamy złożoności tego ekosystemu. Dlatego także
i to musi zostać w trakcie kolejnych ekspedycji podjęte i znacząco
rozszerzone.
Co więcej, można na podstawie bardzo fragmentarycznych eksploracji
stwierdzić - że prawdopodobnie w historii tego układu planetarnego
nie tylko jeden glob przeszedł przez fazę życia, ale że podobny fakt
w kilku innych przypadkach zaistniał lub jeszcze kiedyś zaistnieje;
że na dziś zagadnienie daleko wykraczało poza ramy ekspedycji, więc
jest tylko podane w formie zasygnalizowania. Nie jest wykluczone, że
te ślady są ciągle aktualne. Lub że życie, które było zasadniczym i
głównym celem-powodem ekspedycji sprawdzającej, że ono w nieodległym
czasie w te rejony się skieruje.
7. Tak, jedna z planet tego układu, trzecia w kolejności od lokalnej
gwiazdy, którą dalej będę określał symbolem "Z", na tej planecie i
w jej okolicach badanie wykryło obecność struktur rozumnych. To do
pewnego stopnia zaskakujące ustalenie, z przyjętych modeli wynika
jako fakt oczywisty, gdzieś się to musiało we wszechświecie dokonać
– ale że akuratnie w tym, to jest spora niespodzianka.
Fakt, zgodność tego układu z rytmami kwantowymi jest niebywała, co
na pewno podprowadziło tutejsze życie do poziomy skomplikowania i
potencjalności rozumu, jednak dalej wypada ocenić to jako zjawisko
z pogranicza, brzegowe, osobliwe – to konieczny wyjątek. Oczywisty
w skali wszechświata – ale punktowy wyjątek.
Co więcej, wspomniane konstrukcje rozumne, które wpisały się swoim
istnieniem i przemianami w mniejsze, większe i największe kwantowe
cykle, te rozumne byty osiągnęły już poziom działania w otoczeniu,
i to w skali lokalnego układu planetarnego. Wydaje się więc, że są
na granicy punktu osobliwego, że za moment wejdą w strefę poznania
reguł granicznych. Czy ta obserwacja potwierdzi się w kolejnych i
koniecznych ekspedycjach, to w tej chwili jest niejasne, ale wydaje
się, że taki fakt rzeczywiście może mieć miejsce.
Że to niesie ze sobą znaczące skutki, tak dla lokalnego systemu, tak
dla całości zjawisk w rzeczywistości, tego nie muszę podkreślać, to
wynika w prost z modelu. I dlatego wymaga pilnej uwagi.
31
8. Natomiast niespodzianką nie jest, że badany obszar życia jest w
swojej formule doskonałym spełnieniem zasady, że im wyżej stojąca na
drabinie komplikacji konstrukcja życia, tym wyraźniej pokazuje się
w niej podział na strony ewolucyjnej zmiany – czyli że można taki
proces poszeregować ze względu na osobniczą płeć. W konkretnym, tu
omawianym przypadku, przybrało to również zakładaną przez kwantowy
model postać, i to aż po detale, aż po jednostkową specjalizację -
tak rozrodczą, tak społeczną.
9. Tak, zamieszczam to w raporcie jako fakt godny szczególnego, a
więc pierwszoplanowego uważania, że wszystkie życiowe struktury na
plancie Z - od najprostszych po najbardziej skomplikowane - stosują
w swoich przemianach stronność – powielają schemat generalny, rytm
fundamentalny zmiany energetycznej tworzącej wszechświat. I dotoczy
to każdego elementu życia, choć nie w każdym jest wykrywane prosto
i od razu. Po głębszych analizach, w tym poprzez bezpośrednie fakty
eksperymentalne, zostało to potwierdzone.
Próbki znajdują się w zasobach i można je porównać z modelem.
10. A to oznacza, że te obiekty są realizacją, na tym poziomie, tej
fundamentalnej stronności świata, gdzie jest osobliwość skrajnego,
maksymalnego zbiegnięcia się, czyli stan "ciemnego dołu" – oraz, to
na przeciwnym biegunie, stan skrajnego, maksymalnego rozproszenia.
W konkretnym a rozumnym konstrukcje, który został przebadany, ma to
postać jednej komórki rozrodczej, albo całego zbioru komórek. Jest
po jednej strony osi symetrii stan jednostki, a po drugiej zbiór w
formule jednostki, ale tworzony z ogromnej liczby jednostek. I jest
to rzeczywiście ewolucyjnie rozłożenie symetryczne względem środka
tego procesu, aż po detale. Jak to zakłada model i jak to być musi
w porządnej ewolucji.
Co więcej, poszczególne strony ewolucyjne tak zakreślonej zmiany,
to realizacja skrajnie, brzegowo pojętej rytmiki – to oddanie aż w
formule osobliwości zasady przechodzenia jednostek kwantowych ze
strony na stronę. Czyli maksymalne zbiegnięcie się aż do punktu, to
strona "żeńska", oraz rozbiegniecie się do "chmury kwantów, to strona
umownie nazywana "męską". Odbicie nadrzędnego schematu jest tu wręcz
uderzające – to skrajne osobliwości w skali konkretnych osobników i
ich reakcji.
11. Co istotne (a co udało się tylko zbadać wstępnie i ogólnikowo,
co nie może dziwić), to również historia, etapy pośrednie osobniczej
ewolucji, ale również i ewolucja zbioru tych osobników – że to się
wpisuje w rytmy kwantowo istotne. Że ta ewolucja musiała się jakoś
powiązać tymi rytmami z lokalną gwiazdą i z rytmem tworzenia się w
układzie zależności, to zrozumiale, to naturalne – inaczej żadnego
obiektu do badań by nie było. Ale że te konstrukty swoim istnieniem
wpisują się we wszelakie rytmy wyższego rzędu – to, i chcę to mocno
podkreślić w raporcie, to jest duże zaskoczenie. O ile wiem, aż takie
pełne dopasowanie do reguły, to jest notowane pierwszy raz – to ma
znamiona szczególnego wyjątku.
Nie jest pewne, czy wynika to z tego faktu, że ta ewolucja biegnie
i istnieje - czy dlatego istnieje, że zawiera się w tych rytmach.
32
Ale jest pewne, że działa i że to wpasowanie się ma miejsce. Cykle
kwantowo ważne są obecne w tym procesie, i to bardzo wyraźnie. I to
zarazem decyduje, że objawiająca się ekspansja w środowisko bliskie
i dalekie lokalnych form jest znacząca. A nawet przybiera formułę
wybuchu.
12. Być może, notuję to jako punkt oddzielny raportu, właśnie tak
notowana ekspansja, która zawłaszcza w sposób dramatyczny na dziś
przede wszystkim wewnętrzną strefę planety, że to przyczyni się do
samozniszczenia tych struktur, jednak pewne to nie jest. Możliwe i
potencjalnie oczywiste wydaje się, że ewolucja poszerzy swój teren
eksploracji o kolejne globy, tak wynika z modeli rozwojowych, tylko
na obecny moment nie jest to przesądzone. Szansa dalszego działania
i wpisywania się w cykle kwantowe istnieje, ale to tylko i wyłącznie
szansa.
Wydaje się, że zamieszkujące planetę Z. byty mają tego świadomość,
ale w jakim stopniu i czy potrafią z tej wiedzy skorzystać, to nie
jest pewne. Obserwacja zewnętrzna ani nawet uczestnicząca, którą w
skromnym zakresie udało się przeprowadzić – te działania nie dają
w rzeczonej sprawie jasności.
Jest potencjalna szansa, powtarzam, ale żadnej pewności.
13. Życie jako takie na planecie Z., co nie dziwi, to przykładowy, a
nawet podręcznikowy zestaw elementów tworzących. Nie odnoszę się w
tym miejscu do starego sporu, czym jest życie oraz co przynależy do
tak definiowanego zakresu, zresztą wyznaczony rozkazem zakres badań
tego nie uwzględniał – ale w tym przypadku nie ma z tym problemu, tu
życie samo wręcz właziło w przyrządy analizujące.
Tak, w tym lokalnym zakamarku wszechświata, na tej ubocznej, a więc
też i banalnej planecie, tu w skład żywych organizmów weszły, i to
w przewidywanej skali i powiązaniach, pierwiastki z "zakątka życia"
– żadnych niespodzianek pod tym względem.
Znów trzeba podkreślić, że raport nie sięgał daleko w przeszłość, to
pozostanie do zbadania dla specjalistów, jednak wydaje się, że taki
lokalnie tu obecny zbiór potrzebnych elementów tworzących, to skutek
wystąpienia w bliskości ich źródła, jakaś supernowa albo podobnie.
I wpisywania się w cykle, o czym nie można zapominać, co w opisie
tego życia zawsze trzeba uwzględniać. Cóż bowiem w ogólnym bilansie
globów z nagromadzenia życiotwórczych surowców, jak lokalizacja nie
spełnia warunków i jest poza obszarem umożliwiającym to życie.
14. Istotne jest również to, że w otoczeniu tak zaistniałych bytów
skomplikowanych, kiedy już dopracowały się poziomu technicznego –
że w okolicy znalazły się możliwe do wykorzystania i konstruowania
z nich przedmiotów składniki. Może nie jest to pod tym względem aż
szczególnie zasobny glob, jednak wystarczający.
W ogóle baza materiałowa tej planety jest wystarczająca, może nie
oszałamia nadmiarem, ale również nie poraża jałowością tak częstą
w zbiorze – ten glob to typowy średniak pod tym względem. A także
kolejny raz potwierdza zasadę, że przeciętny konstrukt ewolucyjny
jest przez zmianę energetyczną preferowany.
A jeżeli już o plancie mowa, to dodam, że jej rozmiar również się
33
mieści w wartości kwantowo ważnej, że rotacja powiela i wykorzystuje
rytmikę ósemkową – i że trafia w wyższorzędowe cykle. Że to ułatwia
i warunkuje to działanie tutejszych organizmów, to nie ulega żadnej
wątpliwości.
15. Kod tworzący życie tej planety - który miał być analizowany dla
celów porównawczych - został oczywiście poddany dość drobiazgowym
zabiegom sprawdzającym, ale okazał się na tyle zbieżnym z każdym,
że raport ten fakt tylko odnotowuje, zaskoczeń w tym zakresie nie
ma. W załącznikach znajduje się pełne udokumentowanie, są próbki i
spore nawet okazy, ale niczego tu szczególnego się nie znajduje, to
typowa wielość jednostek, ale zawsze realizacja jednej zasady. Jak
głosi znane powiedzenie z obszaru ewolucjonistów: twarz jest jedna,
ale każdorazowo inna. I tak właśnie należy traktować tutaj, czyli na
plancie Z., występujące realizacje kodu i poszczególnych osobniczych
konstrukcji poczynających się z tegoż kodu. To oczywiście różnorodne
szczegółową formą struktury, ale identyczne zasadą – to wielość w
jedności.
A sam kod to naturalnie dwie wewnętrznie podwojone linie, które w
tradycyjny sposób splatają się i rozplatają w kolejnych pokoleniach,
znane, powszechne, opisywane. Nic tu dodać nie można.
16. Poziom kodu kulturowego oraz technicznego, co zrozumiałe, był w
znacznym zakresie badany, to temat pierwszorzędny i cel misji – ale
z równie oczywistych powodów nie mógł na tym etapie objąć szerokich
zakresów. - Zwłaszcza że została w rozkazie szczegółowo zakreślona
swoboda działań. - A po drugie, co okazało się dość szybko, lokalne
zgrupowania osobników traktowały w sposób emocjonalnie pobudzony i
nadmierny wszelkie przejawy i czynności procedury sprawdzającej. A
to nie tylko zagrażało samej misji, ale też wpływało na pozyskiwane
wyniki, dlatego ten zakres badań został ograniczony do niezbędnego
minimum. Wydaje się, że na badanej planecie panuje wręcz nadmierna
ekscytacja innym i potencjalnym gdzieś istnieniem, wpadająca nawet
w zakres chorobliwy - aż po wykonywanie czynności poszukiwawczych.
Jeżeli uświadomić sobie, jaka to jest niemożliwość, to te reakcje
są rzeczywiście mocno zastanawiające. Ale widać z powyższego, że tej
oczywistości ta zbiorowość jeszcze sobie nie przyswoiła.
17. Ogólnie tylko wypada odnotować, że technologia nie odbiega od
żadnego standardu dla tego typu ewolucji i dla takiego jej etapu –
to atom, radio i telewizja, zaczątek globalnej sieci informatycznej
i prymitywne konstrukcje badawcze, które są wyrzucane przestrzeń,
tę bliską i ciut dalszą. To się zmienia, trzeba to oddać, jednak nie
ma czym się chwilowo ekscytować.
18. A kultura? Cóż, lokalnie i jednostkowo wywołująca zaciekawienie
– ale w sumie bez znaczenia. Zwłaszcza jak odnieść to do różnic w
dostępie do jej wytworów, odnieść do niebywałego wręcz rozziewu w
uczestnictwie. Że to tworzy w tej zbiorowości napięcia, które mogą
w nieodległej perspektywie owocować problemami – to nie wymaga już
podkreślania, ewolucje wewnętrznie niezborne muszą popaść w zapaść
i zanikną.
34
Z ograniczoności środków, ale również z wyraźnego zakazu wtrącania
się w lokalny świat, nie zostały podjęte żadne czynności, które do
niego wprowadziłyby dane na ten temat. Jednak raport poddaje to pod
rozwagę centrali, może w tym konkretnym przypadku warto podjąć próbę
wprowadzenia do obiegu informatycznego pewnych sugestii i myśli. To
z uwagi na wyjątkowość tej ewolucji może kiedyś przynieść pożądany
efekt w szerszej skali. - Co zrozumiałe, taka akcja uświadamiająca
musi być przeprowadzona z zachowaniem wszelkich ostrożnościowych i
dyskretnie podprogowych środków, ale chyba powinna być podjęta. To
musi być na granicy przyswajalności, np. tekst literacki, gdzieś i
kiedyś tam w przestrzeń rzucone słowo, drobne i poruszające lawinę
zobrazowanie... Może warto spróbować tak przestrzec, może coś się z
tego wyłoni w kolejnym cyklu...
19. Stan wiedzy, zasób danych o otoczeniu, które znakują tę planetę
i pojmowanie świata przez jej mieszkańców, to znajduje się obecnie
na poziomie bliskim poznania "zasady kwantowej". Czyli zbiorowość
tutejszych rozumnych konstrukcji może zbliżyć się i osiągnąć zakres
brzegowy. To istotna, ważna informacja, którą wnosi przeprowadzony
rekonesans. Jeżeli tylko społeczność osobników potrafi naprostować
występujące w niej chorobliwe napięcia, jest szansa, że przesunie
się na kolejny poziom i znajdzie się w rejonie szczególnym.
To tylko możliwość, ale musi zostać odnotowana z uwagi na rozliczne
konsekwencje dla bliskich i dalekich.
20. Podsumowanie.
Wytypowany do badania obszar okazał się zasiedlony życiem, i to na
licznych poziomach. Aż po taki, który umożliwia świadomość, a nawet
samoświadomość. To w sposób szczególny wyróżnia go pośród innych –
ale to zarazem zmusza do pilnego śledzenia tu dziejących się faktów
i zjawisk. Dlatego już we wstępie sygnalizowana konieczność ciągłej
i pogłębionej obserwacji planety Z., to wydaje się naturalne, wręcz
pilne do realizacji. I to w znacząco poszerzonym zakresie, jedna i
skromna ekspedycja z pewnością nie wystarczy.
Nie jest naturalnie pewne, czy tubylcy zdołają przekroczyć próg i
zaczną eksplorację dalszego świata, ale trzeba wiedzieć, co i jak
się dzieje i czym to grozi. A tego bez stałej obserwacji wiedzieć
się nie będzie.
Tutejsze życie niczym nie odbiega od normy, warto jednak odnotować,
że jest wpisane we wszelkie bodaj zasady kwantowe, dlatego wydaje
się takie dynamiczne i ekspansywne. To może poprowadzić do zapaści
– ale może do wybuchu w środowisko. Dziś obie drogi wydają się tak
samo prawdopodobne. Jaka okoliczność by się nie zrealizowała, warto
ją poznać. Żeby być przygotowanym.
Zawsze jest możliwość, że coś z tego życia wyrośnie.
35
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9

Más contenido relacionado

La actualidad más candente

Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Łozowski Janusz
 
byty niematerialne.
byty niematerialne.byty niematerialne.
byty niematerialne.kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8SUPLEMENT
 
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.Łozowski Janusz
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)SUPLEMENT
 
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.Łozowski Janusz
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1kwantologia2
 
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
Kwantologia 6.5   niepodzielny.Kwantologia 6.5   niepodzielny.
Kwantologia 6.5 niepodzielny.Łozowski Janusz
 

La actualidad más candente (18)

Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
Kwantologia 11.5 – pionowo-poziome.
 
pionowo-poziome.
pionowo-poziome.pionowo-poziome.
pionowo-poziome.
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
 
byty niematerialne.
byty niematerialne.byty niematerialne.
byty niematerialne.
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
 
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.Kwantologia 7.8   ziemia, planeta szczególna.
Kwantologia 7.8 ziemia, planeta szczególna.
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)
 
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.Kwantologia 2.6   rzeczywistość, czyli co.
Kwantologia 2.6 rzeczywistość, czyli co.
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Niepodzielny.
Niepodzielny.Niepodzielny.
Niepodzielny.
 
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.Kwantologia 10.6 – wszechświat.
Kwantologia 10.6 – wszechświat.
 
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
Kwantologia 6.5   niepodzielny.Kwantologia 6.5   niepodzielny.
Kwantologia 6.5 niepodzielny.
 

Similar a Kwantologia stosowana 9

Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.kwantologia2
 
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.Łozowski Janusz
 
Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.kwantologia2
 
Kwantologia 7.7 udźwig planetarny.
Kwantologia 7.7   udźwig planetarny.Kwantologia 7.7   udźwig planetarny.
Kwantologia 7.7 udźwig planetarny.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5SUPLEMENT
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.kwantologia2
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 8.1 abstrakcje to ja.
Kwantologia 8.1   abstrakcje to ja.Kwantologia 8.1   abstrakcje to ja.
Kwantologia 8.1 abstrakcje to ja.Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2SUPLEMENT
 

Similar a Kwantologia stosowana 9 (19)

Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.Wielki wybuch zmodernizowany.
Wielki wybuch zmodernizowany.
 
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.Kwantologia 3.6   osobliwość niejedno ma imię.
Kwantologia 3.6 osobliwość niejedno ma imię.
 
Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.Udźwig planetarny.
Udźwig planetarny.
 
Kwantologia 7.7 udźwig planetarny.
Kwantologia 7.7   udźwig planetarny.Kwantologia 7.7   udźwig planetarny.
Kwantologia 7.7 udźwig planetarny.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
 
Ufoludki.
Ufoludki.Ufoludki.
Ufoludki.
 
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
Kwantologia 9.7 – Ufoludki.
 
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
Kwantologia 5.6   rytm zmiany.Kwantologia 5.6   rytm zmiany.
Kwantologia 5.6 rytm zmiany.
 
Kwantologia 8.1 abstrakcje to ja.
Kwantologia 8.1   abstrakcje to ja.Kwantologia 8.1   abstrakcje to ja.
Kwantologia 8.1 abstrakcje to ja.
 
Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.Abstrakcje to ja.
Abstrakcje to ja.
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 

Más de Łozowski Janusz

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Łozowski Janusz
 

Más de Łozowski Janusz (20)

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
 
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
 

Kwantologia stosowana 9

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 9 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-5-2 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.1 – Żart ewolucji. Świat, jaki jest, każdy widzi. Pozostaje problem z nazwaniem widzianego. Tak po prawdzie to może i nie taki wielki. W końcu homo swój proceder nazywający już pewien czas prowadzi, niejakiej wprawy w słownikowym wyrażaniu się nabył, a nawet zasady ortografii i interpunkcji wypracował – ale, prawdę mówiąc, problem jest. Z tym, widzicie - tak już zupełnie prawdę i prawdę zapodając - to nie w konkretnym słownictwie czy narzeczu owa problemowa trudność się zawiera, przecież to wtórność i naleciałość, tylko w podchodzeniu do świata, w jego postrzeganiu oraz rozumieniu. Nazewnictwo może się po dowolnym narzeczu wyrażać, zawsze też reguły i rytm świata będzie w sobie zawierać, wszak inaczej nie zaistnieje - jednak to, co powstanie i jak się dźwiękowo lub podobnym znakiem zaprezentuje, to wynika z podejścia do otoczenia. Tu jest pies zagrzebany, w tym dylemacie on się po całości i też po szczególe zawiera. Ot, na ten przykład, siedzi tam sobie w swoim czasie dawno i mocno już przeszłym nasz praszczur, siedzi w tej swojej jaskini albo też przed - i takowe kamyki czy podobne elementy świata o siebie stuka. Nic, tylko stuka. Iskry po okolicy się rzucają, kawałki czegoś też pędza pokręconymi orbitami, ale czy ten praszczurzy byt nasz sobie to nazywa? Przecie że nie. Tak mu mechanika kończyn pozwala, to on sobie postukuje. Że jaka tam w jego łepetynie abstrakcja z takiego wystukiwania się legnie, to faktem prawdziwym jest, tylko że czasu jeszcze na świecie spłynie rzekami przeogromnie, poniektóre rzeki w swojej mijalności przeminą, a dopiero gdzieś tam i daleko słowo się stanie. Jak reguły w tym postukiwaniu przodek wypracuje, to i słownictwo zaistnieje, musowo zaistnieje. Ale, dajmy na to, siedzi sobie w swoim aktualnie aktualnym czasie i też laboratorium (albo i przed nim) jaki dzisiejszy fizykant - albo i inny jajogłowy. I on sobie elementy świata zderza, tak nimi raźno postukuje. I lecą w przestrzeń okoliczną skry, przeróżne się kawałki materii orbitami pokrętnymi rozprzestrzeniają, a też obrazki się z tego działania telewizyjne czy komputerowe tworzą - i tak to idzie. Tylko czy onże laboratoryjny ciura inaczej te swoje postukiwanie w realności prowadzi niż przedpotopowiec - czy to znacząco daleko od tamtej eksperymentalnej działalności jaskiniowej się znajduje? Nie, żadnym razem nie. Tak po prawdzie to wszystko jednakie, drobne różnice tylko jedność pokazują. Przecież praszczur i laborant tak samo w swojej budowie są ułożeni, świat jest ten sam, a i metody badawcze te same. Takie tam szczegóły przyrządowe i techniczne, to przecież drobiazg sobie całkiem pomijalny. Niby dzisiejszy eksperymentator-jaskiniowiec to 2
  • 3. i w abstrakcje, i w językowe encyklopedie zaopatrzony, niby swoje obserwacyjne opukiwanie na dalekim dystansie prowadzi, niby widzi po horyzont i niby jaskinię już czasami zwiadowoczo opuszcza – ale po prawdzie to nic nowego, to już było. I dalej problem się taki w tym kryje, że nie o określenia czy wyszukane słówka chodzi w tym wszystkim - ale o zrozumienie postrzeganego. Cóż tu dużo rozpowiadać i zdaniami złożonymi rzucać, czy takie tam kreślić horyzonty i zachwalać zdobytą historycznie wiedzę, przecież obecna aktualność badawcza hominida dokładnie tak samo przesiaduje w tej tam jaskini i tak samo otoczenie postrzega. Fakt, jaskinia może nawet i większa, metraż życiowy się powiększył, teraz już i horyzont zdarzeń się w tym zawiera - tylko, zauważcie, logicznie to to samo, sytuacja ogólnie tożsama. Dlaczego? Ponieważ to nie świat jako taki jest tu najważniejszy - ale "jaskiniowiec". Świat był i jest - ale jak jest, o, to już problem laboranta. Powiecie, że przynudzam, że wstępem to ja was zupełnie zdołowałem, że lepiej w gwiazdy popatrywać, jak takie coś czytać. Nie powiem, jakoś w sobie tak to poszło, może i nie po ustaleniach literackich i regułach - niby miało być o ewolucji i jej żartobliwym podejściu do eksperymentatora, ale wyszło jak zawsze. Wiadomo, coś kwantowo się omsknie, i tak słowo za słowem skapuje. Ale, widzicie, to nie do końca tak bez sensu. Może i terminologia z pobocza, może i trzeba było zabujać abstrakcjami, co by mózgowie się ucieszyło – jednak w tym jest prawda. A także nasza jaskiniowa lokata to fakt. Niby już wszystko widać, niby wszystko zbadane, a dalsze szczegóły na pewno dojdą, bo front laboratoryjny szeroki i liczny – tylko, widzicie, to ciągle "jaskinia". Rzeczywistość tak samo dalej opukujemy, dalej nazywamy i tabelkujemy, ale przecie to jaskinia - metody inne, jednak sens ten sam. Rozumiecie? I dlatego czas już wyciągnąć z tego wnioski, czas już jaskinię nazwać i stwierdzić, że niczego poza nią nie ma. A, co więcej, powiedzieć, że zawsze i wszędzie – i każdy lokator w tej jaskini widzi i bada wszystko. Trzeba głośno powiedzieć, że w świecie nie ma żadnego wybranego momentu badań, że każde pokolenie postrzega całość. I wie o otaczającym zakresie maksimum. Szczegóły są istotne, ale to właśnie tylko szczegóły. Że, mówiąc inaczej - tajemnicą świata jest to, że nie ma żadnych w nim tajemnic. Tu widać, słychać i czuć wszystko. W ewolucji nie ma żadnych tajemnic. Nie ma ich w rozumie i nie ma w świecie. To rozum, widząc prawdę świata, dostrzega w tym tajemnicę. Jedyną tajemnicą przyrody jest to, że nic w sobie nie skrywa - że nie ma tajemnic natury. Wszystko tu jawne i jasne. Dosłownie jasne. Nie ma niczego tajemniczego i ciemnego, nawet jeżeli ciemność wchodzi w skład poznawanego. Powiecie na to, że teraz to po bandzie jadę. Że przecież wszędzie 3
  • 4. widać złożenie i skomplikowanie takie, że aż ho i ho. Że trzeba to badać w trudzie i znoju, rozbijać na kawałki w machinach wielkich jak góry, że gdzie skierować zmysł badawczy tam zagmatwanie - że tu nic jasnego; i że najpewniej nigdy tego się nie pozna. Że to wszystko statystyka losowością poganiana, że niepewne w tej swojej tam głębokiej nieoznaczoności - że może tu i obok jasność po wszystkiemu, ale tam i obok to zagmatwanie takie, że je niemożebne wzory z trudem definiują. I w ogóle to dziw dziwem dziwaczny się w każdym kierunku pokazuje. Tak powiadacie. Ech, i co ja mam na takie dictum słowne powiedzieć? Może to, że się mylicie, że poznanie "poziome", czyli zbieranie szczegółów świata, że to mylicie z poznaniem "pionowym", czyli ustalaniem zasady tego świata. A to nie jest to samo. Szczegółów, wiadomo, w badaniu się nie wyczerpie, to biegnie w dal i w nieskończoność; "twarz" jest jedna, ale w każdym przypadku inna, i przez to ciekawa. Ale poznanie reguł, rytmu rzeczywistości, to w sumie niewielki, minimalny zakres, zaledwie kilka możliwości - więc do poznania. I więcej, to zawsze było znane. Każdy byt, który się na tym padole pojawił, każdy poznał i zrozumiał otoczenie - każdy. Nie ma przecież znaczenia, jak nasz praszczur sobie te kamyki nazywał, nie ma nawet znaczenia, czy je w ogóle nazywał – ważne jest to, że działał i tym samym badał świat. Nie ma znaczenia, jak dziś laborant swoje "kamyki" nazywa, bowiem tak czy owak to są kamyczki. Sami oceńcie - czy między kamykiem w jaskini a "kamykiem" w postaci atomu rozbijanego w zderzaczu jest jakaś różnica? Żadnej. W sensie logicznym żadnej. To jednostka i to jednostka – tu i tu poznanie i działanie opiera się na drobieniu, podziałowi na elementy - i każdy w tym procesie badawczym fakt jest zbudowany z kwantów. Że raz są to kwanty wielkości odłupanego skrawka materii, a raz odłupanego w zderzeniu skrawka atomowej materii? Ależ to zawsze jest materia i zawsze ta sama zasada ową materię tworząca. Więc i wynik poznawczy jest dokładnie ten sam. Znów nie w sensie szczegółów, tu zachodzi szalona różnica, ale na poziomie ogólnym to jest to samo: wiedza o kolejny kwant danych o świecie przyrosła. Itd. Rozumiecie? Niezależnie, co i jak badam, niezależnie od momentu tej akcji poznającej, każde moje działanie wykrywa w świecie regułę i tym samym zasadę – to raz może być reguła obrabiania kamienia, ale innym razem reguła atomowa. Tylko że tu i tu to jest ten sam rytm i ta sama reguła. Bo jednostka zawsze jest jednostką, niezależnie jak wielką gabarytami. To zawsze jest kwant w zbiorze kwantów, to zawsze jest działanie na kwantach. Kiedy spoglądam w niebo, czy w siebie, widzę to, co tu jest – i są to tylko i jedynie kwantowe jednostki. I wyłącznie od dokładności, od ostrości mojego oglądania, od użytej rozdzielczości przyrządów i abstrakcji zależy, czy dostrzegam wszystko czy "Wszystko". Kiedy 4
  • 5. ograniczam spojrzenie do ciasnego kręgu bliskich oraz namacalnych wyobrażeń, mitów lub pojęć – widzę kamień; kiedy w spojrzenie, na zasadzie koniecznej, wprowadzam atomy i zmianę je tworzące – widzę "kamień". Każdorazowo widzę to samo, choć to nie to samo. To od zmysłowej (lub technicznej) zdolności postrzegania drobiazgów zależy, czy rejestruję zależności i powiązania w świecie, czy widzę jedynie tylko chwilowe i cząstkowe fakty. Jednak sens poznania jest zawsze ten sam i wynik ten sam. Wspomniany żart ewolucji właśnie na tym się zasadza, że badający w kolejnych krokach poznają coraz mniejsze elementy świata, gonią je i starają się zrozumieć – tylko że to złudzenie. W tej gonitwie do dyspozycji są zawsze te same elementy, jedna reguła zmiany i wynik zawsze ten sam. Świat jest tak prosty - że prostszy być nie może. I zawsze w pełni badającemu go laborantowi to oznajmia. Że tenże dostrzega złożenie, że lekceważy przekaz o prostocie, że dopatruje się w rzeczywistości zafałszowania, nieoznaczoności splatanej ze statystyką - że wyczuwa wyprowadzanie na manowce? Ech, to nie o świecie wówczas myśli, to nie otoczenie analizuje - tylko siebie. Tak, w takim momencie myśli o sobie. O swoich sposobach poznawania oraz o swoich cechach. Poznając świat tak naprawdę "laborant" poznaje siebie. Przecież świat nic o nim nie wie, biegnie tak z nieskończoności w nieskończoność - i się zupełnie nie przejmuje, czy ktoś go poznaje. To od zdolności poznającego zależy, czy widzi ład i regułę, czy chaos i bezsens. Na/w niebie wszystko jest zapisane - we mnie wszystko jest również zanotowane. Pozostaje tylko nauczyć się czytać te znaki na ziemi i niebie. I może wreszcie się filozofom przyśni, że potrafią poprawnie takie znaki odcyfrować. 5
  • 6. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.2 – Pożyjemy sobie. ...czy wie pani, że będziemy żyli i tysiąc lat? Skąd wiem, wczoraj na spotkaniu takim byłam - z naukowcem. Córcia zaproszenie szkolne przyniosła, to sobie myślę, że pójdę. Moja łajza się gdzieś tam do koleżków wybrała, mecz czy jakoś tak podobno mieli pokazywać, więc poszłam. I nie żałuję, sąsiadko. Ludzi trochę było, prawie same kobitki - rozumie się. Naukowiec też niczego sobie, taka czterdziestka, w garniturze, fryz zadbany. I w ogóle zadbany, aż miło na coś takiego popatrzyć. Wiadomo, kochana, że to nie co te nasze - ech, sama pani wie przecież. Temat też był na moją głowę, ciekawy, nie powiem. Nawet się zasłuchałam, bo czyż by sobie pani nie chciała tego tysiąca pożyć. Ach nie, pani droga, a kto mówi, że z tym samym - uchowaj. Ja, jakby tak było można, bym tego swojego zaraz się pozbyła, tylko że to niemożliwe. Mieszkanie na niego zapisane, dzieciaki pod nazwiskiem, wiadomo, same kłopoty by wynikły. Ale jakby to tak człowiek wiedział, że przed nim jeszcze nie kilka, a kilkaset lat do uzysku w kalendarzu, to zastanawiać by się nie zastanawiał - prawda, pani? Szkołę mam, coś tam jeszcze się pamięta, więc bym się wypuściła. Może i jakie coś naukowego by się mi w życiu trafiło, różnie to przecie bywa. I ciekawie by było - i tak filmowo... Nie powiem, zainteresował mnie. I ten wykład fajny w ogóle. Nie, aż tak to się nie popędzi, kochana, nas to jednak nie chwyci - a szkoda. Naukowiec mówił, doktor czy profesor, tak jakoś mu było, że to nie dla nas. Że tutejsze roczniki to zrobią, ale dopiero za kilkadziesiąt lat, jak i dobrze pójdzie, to tak się zacznie. Czyli, tak na oko, może wnuki doczekają. Córcia w podstawówce, więc niby już za późno na nią. Ale kto wie, nauka przecież różnie mówi. Raz, że jutro popada i to silnie, a za chwilę słońce pogodynka pokazuje na rysunku. Więc różnie to może być. Bo to rozciągnięcie życia też tak ma się zrobić, czyli naukowo i w urządzeniu. Naukowiec mówił, że wsadzą takiego kogoś do maszyny i go... Tak, wie pani, siedziałam z boku i trochę cicho słyszałam, i nie wiem, czy tego kogoś będą przypiekać, a może wyciągać, jednak w urządzenie na pewno wsadzą, teraz bez urządzenia nic nie działa. I jak już takiego napromieniują w tym urządzeniu, to on będzie taki sam - a jednak inny. Czyli zamiast stu lat, jak dziś, to sobie może i dwieście pożyje. Tak, pani sąsiadko, dwieście. Przecie od razu w tysiąc to się nie da człowieka pchnąć, wiadomo. Po kawałku będzie to się działo. Dojdzie setki, wetkną do maszyny, dwieście, też się go zapakuje, i tak co sto lat. I zawsze na chodzie. Naukowiec mówił, że taki napromieniowany niczym się na twarzy nie będzie różnił od człowieka, że to to samo będzie. Niech pani sobie pomyśli, człowiek rano się budzi - zagląda do lustra... A przecież 6
  • 7. wie, że w metryce dwieście, albo i trzysta nawet zapisane. A tu, w lustereczku - widzi pani - twarzyczka jakby z dowodu osiemnastki, i gładziutka, i jędrniutka, i nic nie zwisa, i nic się nigdzie mało ciekawie nie marszczy... A do tego, kochana, wyobraź to sobie, że i kiecki z najlepszych lat pasują, te wszystkie kiedyś upchane gdzie po kącie, bo żal wyrzucić - i one teraz są w samo raz... Jej, pani sąsiadko ty moja kochana, aż, aż, aż... Aż ciarki człowieka tak po wszystkim przechodzą, jak to sobie pomyśli. Tak, nie powiem, takie naświetlenie to mi się podoba. Bardzo mi się podoba. A nawet ono mi się jeszcze bardziej podoba. Aż by się żyć chciało, sama pani powiedz - nawet jakby i ciężko było. Bo przecież jak ciało sprawne, to i życia się chce, perspektywy sobie można na kolejny dzień i rok robić, bo czasu starczy, spieszyć się nie trza i głowę łamać. Tak to sobie można pożyć, prawda? Tak, naukowy mówił, że o to właśnie chodzi - żeby tak rano nic nie strzykało po ciele. Bo inaczej, to jasne, po cholerę by się męczyć i kłopotać, żadna przyjemność. A tu mam swoje latka, ale pudrować nie trzeba, włoski proste, tu i tam sterczy i przyjemność tak sobie to smakować, doznawać, cieszyć się, spotykać... Nie, oczywiście, że to nie będzie na zawsze, natura swoje prawo i zasady ma, wiadomo, pani kochana. O to idzie, tak to mówił, żeby w latach się to działo, a nie szast prast i koniec. W takim życiu to i młodość będzie odpowiednio, i wiek średni, i starość. Wszystko w kolejności i odpowiednio. - Tylko zamiast sto, to tysiąc lat się w świecie będziemy obracać. A jak komu się znudzi, bo wiadomo, że to i owo się nudzi, to sobie zawsze można powiedzieć, że już dalej się w tym nie czuję, i że cześć. Wnuki odchowane, albo nawet dalekie takie praprawnuki, to sobie dalsze można odpuścić, wola każdego. Wiadomo, inaczej każdy czuje. - Choć dużo wnuków bym nie chciała, to kłopot, prezenty, imieniny, ale kilka może być. Sama pani widzi, że warto. Ale, pani kochana, pani wie, że to nie takie proste - bo jakby było proste, to już przecież by było. A nie ma, wiadomo. Naukowy mówił, że to napromieniowanie musi delikatne być - to znaczy ostrożne. Ono tak całościowo musi człowieka ogarnąć w tej maszynie, głęboko się w nim zadomowić, żeby nic nie pominąć - i dopiero wówczas efekt może się pojawić. Sama pani wie, że to trudne. - Przecie jakby coś się w tym napromieniowywaniu źle potoczyło, uchowaj, to skutek, wiadomo, kiepski byłby. Na ten przykład coś wyrośnie nie tam gdzie trzeba i się człowiek tylko oszpeci. Jakaś narośl się na głowie przykładowo pojawi i będzie sterczeć, tfuj. Naukowy mówił, że takie fale muszą od podstaw iść, po całości - aż z tła. - O co z tym "tłem" mu chodziło, to nie powiem, nie wszystko zrozumiałam. Takimi, wie pani, terminami naukowymi rzucał, a ja tak z boku siedziałam, to nie wszystko do mnie celnie docierało. Ale to jakoś tak ma być, że z samej głębiny ma iść - taka fala za falą ma się człowieka czepić i wprawić w ruch. Tak naukowy mówił, szczerze powtarzam. To ma być taka fala, wie pani, środkowo znośna - ani z góry, ani z dołu. Czyli nie może przysmażyć, ale nie może być zbyt słaba, żeby 7
  • 8. w te zakamarki mogła dokładnie wniknąć. W środku ma być, środkowa z zakresu możliwości, naukowy gadał. W mikro czymś, albo i gdzieś, tak jakoś mówił. Co więcej, to nie jedna fala ma być, ale kilka - żeby akcja była w całości i wielokrotnie. Taki przykład dał, że dom i kolejne się w nim pokolenia ganiają. A na zewnątrz, jak to obserwować - wszystko się kupy należycie trzyma. Dlatego, że jedna fala to stabilna taka w sobie, czyli rodzice właśnie. Druga to dzieciaki, najmłodsze się pokolenie pojawiło, a trzecia, wiadomo, to dziadkowie gdzieś się w kąciku sadowią. Ale razem, zauważ pani, razem to wszystko się kupy trzyma, razem dla świata całość stanowi. Stąd teraz taki naukowy w tym problem, żeby te fale puścić w człowieku i ustabilizować sobie wzajemnie - i żeby to tak owe tysiąc latek biegło. Wiadomo, proste to nie jest, bo by już dawno było. Tak po prawdzie, naukowiec to wspominał, że natura z tym sobie już dawno rade dała, że to jest od zawsze. Tylko, widzi pani, to się w nie jednym osobniku dzieje, ale kolejnymi pokoleniami. Przecież to logicznie to samo, zasada ta sama. Teraz trzeba tak zrobić, żeby te fale w konkrecie człowieczym puścić. Taka fala za falą idzie przez świat, jeden się rodzi, zaś inny umiera... I tak samo ma być w tej osobniczej cielesności, wewnętrznie wszystko się po wielekroć zmienia - a osobowość stabilnie sobie istnieje. Ech... Nie, pani, natura mądra - ale nie aż tak. Ona, wiadomo, co może, to wymyśli i przeprowadzi, ale tego akuratnie nie może. Sama siebie w te procedurę nie wetknie, nie ma jak jej fala poruszyć. Pokolenia, i owszem, wyprodukuje, ale zawsze kolejno i odrębnie. A tu kłopot w tym, żeby taka fala w tym samym osobniku się narodziła i kolejno w ciele wszystkie etapy przeszła - i też gdzieś na horyzoncie sobie zanikła. A taki naukowiec jeden z drugim w tym czasie kolejną już falę puszczają, takie "poczęcie w sobie" cieleśnie od najmniejszej komórki, a nawet i jej elementu elementarnego uruchamiają. I tak to się toczy i toczy, i aż miło oglądać. Tak mówił, prawdę mówię, dom za przykład dał. Albo i globus, bo i takie pokazywał. Że jak po jednej stronie się pracuje, po drugiej śpi, a pomiędzy odpoczywa. Wszystko po osiem godzin, sprawiedliwie i równo. Więc te fale, co to się je w ciele uruchomi, tak właśnie się mają zachowywać. - Czyli jedna pracuje, jedna odpoczywa, jedna w senność zapada, i tak to idzie na okrągło. Człowiek jako całość w świecie działa, normalnie wszystko biegnie, a tam komórkami się to dzieje na zmianę, sprawiedliwie i równomiernie. Nie ma obciążenia i męki dla jednego, ale jest podział pracy. I ciało się lokalnie i ogólnie nie przemęcza. - I dobrze, i mi się to podoba. Sama pani to wie, że jak się chłopa nie zagoni, żeby śmieci wyniósł, to wynieść nie wyniesie, sam taki z własnej woli nie pomoże. A tu wymówek nie ma, chcesz żyć, to pracuj i innym pomagaj. Podział pracy i planowość się liczy, fale żywota z jednej strony w drugą się przetaczają, a człowiek sobie smakuje kęs kiełbasy lub i szynki na śniadanie, czy tam obiad. Życie to jednak fajna sprawa i warta naukowego trudu. 8
  • 9. A jak te fale tak się w jedność ułożą i każda na swoim odcinku, to sami pani rozumie - żyć nie umierać. Nawet i tysiąc latek można tak przepędzić. Pewnie, że bym chciała, mówiłam. Więcej to nie, bo to już w puszkę by trzeba się zapakować. Tak, pani, w puszkę. Naukowy tak mówił. Że jak dalej by ktoś miał smaka na życie, to biologią się nie da, trzeba w metal lub podobne się zapakować. I to już na wiele wystarczy, w nieopisaną dal można się tak życia trzymać. Ale ja chyba bym chcieć nie chciała, znudzi się. Tysiąc i owszem, tego by sobie i tamtego człowiek popoznawał, pokolegował się, nagadał z ludźmi na wszelkie tematy, ale tak po zawsze i do kiedyś? Nie, to nie dla mnie, tak myślę. Ale zapewne jak by na człowieka przyszła już pora, nawet po tych tysięcznych latach i zimach, to byłoby żal się z tym żegnać... Tak to sobie myślę. Tylko że to nie nasze zmartwienie, przecież naukowy gadał, że nie dla nas. Ale pomarzyć można, zastanowić się można, pogadanki tej i podobnej sobie człowiek chętnie posłucha. Bo jakby się tylko na te seriale w telewizji patrzył, to można kręćka dostać. Niby w każdym się coś dzieje, a nic się nie dziej. Ta z tym lub tamtym, a jedno i to samo w ogólności. - Dlatego, pani rozumie, jak następne takie spotkanie naukowe będzie, to pójdę, a co, trzeba się podszkolić i coś nowego o świecie dowiedzieć. Nauka teraz pędzi i pędzi, aż się to dziwne wydaje. A też pogadanki tacy naukowi prowadzą, że można się napatrzyć i nasłuchać, sama przyjemność. Tak, jak będzie coś w ten deseń, to powiadomię, razem pójdziemy i się podszkolimy. Życia niewiele zostało, to trzeba się w smakowaniu spieszyć. 9
  • 10. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.3 – Z bagna za włosy. Dawno, dawno temu, za lasami, za górami... A w cholerę z takim początkiem. Co to nie można powiedzieć, tak po ludzku, że dwa miliony lat zapierdziela po globusie człowiekowaty i wtyka swój nos w każdy zakamarek i dziurę? Można. A nawet, tak po prawdzie - jakby głębiej w szczątkach pogrzebać - to się i okaże, że tych milionów już osiem się zadziało, od kiedy to jako tako kumaty osobnik swój proceder uskutecznia i wszędzie ślady swojej bytności zostawia. I są tego skutki, co by to nie owijać w salonowe konwersacje - ich taka i owaka mać. Człowiekowaty, wiadomo, to kawał cielska. I jeszcze większa siła z chamstwem zmieszana. Jak taki weźmie w ręczuchnę kamień albo kość, jak walnie w pobratymca albo w coś innego, to skutki są - bez dwu i więcej zdań. Na ten przykład głowiznę owego ziomka w życiu rozbije i skonsumuje zawartość, bo ciągle głodny. Albo tamtego samiczki w swoją jaskinię zaciągnie, bo ciągle głodny doznań. Wiadomo, jak to się tak gdzieś przechadza - he-he, przechadza, przecież to ledwo łazi – więc kiedy to tak zapieprza w każdą stronę po zakrzywionej w dalszy lub bliższy horyzont płaszczyźnie planetarnej, to się na to i tamto natknie. I bierze w łapsko, smakuje na wszystkie sposoby... I, wiecie - tak to w tym smakowaniu się robi - że tenże łachmyciarz ewolucyjny, takie to w sobie nie wiedzieć co - takie nieopierzone i zupełnie do istnienia niedostosowane... no, coś w takowym czymś się kluje... Wiecie, kamyk tak o kamyk osobnik postuka - albo o czaszkę innego postuka - albo się też w coś innego samodzielnie wpieprzy - i, wiecie, w tej łepetynie jego coś takiego się dzieje, że się tam dzieje. A dzieje się początkowo na małą skalę - taką okoliczną. Niby toto w swoim popierdzielaniu nigdzie się nie zatrzymuje, wlezie tu - ale i tam się dostanie - kontynenty wszystkie zagospodaruje, choć nawet o tym, że takie kontynentalne zjawisko istnieje, o tym zielonego czy innego pojęcia nie ma. Nawet długo jeszcze sobie nie uświadomi, że całościowo to w planetę się zamyka, ale takie łyse dziwactwo skałę globu w każdym kierunku zadepcze oraz ponazywa w jakimś tam lokalnym narzeczu. A wszystko w celu wiadomym, nie ma co tego kryć. Przecież wszędzie i zawsze ku konsumpcji to idzie, zjadania wszystkiego, co zjedzone być może. Przecież taki to i niestrawne skonsumuje, na ogniu podpiecze, ze skóry czy pierza obedrze - i skonsumuje. I wypluje. A jak takie głęboko pod ziemią, albo u kogoś innego w posiadaniu, to najedzie, to wykopie - to ziemię z posad ruszy, żeby się tam dostać. A wszystko to z czerepu głowiastego się bierze, w nim się to lęgnie. Że trzeba się pchać i rozpychać, bowiem tam dalej znajduje się coś zdatnego, że tam jedzonko czeka na wybiegu, że góra żółtego cennego 10
  • 11. metalu się zebrała i można ją przyrodzie podebrać ku swej chwale - że jakaś panienka zamorska wabi swoim ciałem i podobnie, i że tylko ruszać na zwiedzanie i uciechy. On tak zawsze miał i dziś ma, żeby go ciasna jasna. Taka dwunożna gadzina się w jaskini swojej nudzi i abstrakcjami na różne sposoby zabawia - a z tego takie i podobne dziejowe wynikają zależności. I skutki również są dziejowo istotne. Przede wszystkim dla innych one są istotne. Wiadomo - okoliczność środowiskowa wokół prehistoryczna, bagnista i moralności wyzbyta na wiele jeszcze lat i tysiącleci, dlatego taka człowiekowata poczwara niczego głębszego w sobie nie wyhoduje. To zawsze jakąś tam abstrakcją się zadzieje - coś z takiego postukania się pojawi, ale żaden genialny przebłysk nie zaiskrzy. Wiadomo, na przejście kolejnych pagórków pozwala, jednak dalsze może dopiero po kolejnej akcji uświadamiającej się zadziać. I to tak trwa. Milion lat trwa, a nawet kilka milionów. - W miliony również się układają czaszki wypatroszonych bytów, wzrasta sterta kości – a kolejne pojęcia się budują i budują. Rzeki czerwienią do oceanów spływają – a abstrakcje się budują, budują, budują. Epoki mijają, piramidy z kamienia wznoszą się do nieba, umiejętności różne wzbierają i siłę pokazują – a pojęciowe symbole zmienności świata i jego reguł się budują-budują-budują... Zrozumiałe to i oczywiste, na myślowym i czasowym pustkowiu nie tak łatwo abstrakcję z inną podobną zetknąć i nowość kolejną pozyskać. Oj, niełatwo. A przecież, to też jasne i oczywiste, taka nowa abstrakcyjna sobie wartość, taka jakaś myśl nawet o byle czym, to szczebelek, element drabiny dziejowej, którą człeczyna sam sobie buduje - zresztą o tym nawet nie wiedząc. Siedzi w bagnie po uszy, a czasami w brei aż po czubek głowy się nurza, więc świadomości wyciągania się z bajorka rzeczywistości nie ma, codzienność go na wszelkie sposoby zajmuje - w końcu żyć trzeba, wiadomo. I dajmy na to, że pojawi się na tym padole konkret w postaci człeka, taki baron M., czy inna szlachciura gołodupna i bezgroszowa. I ten niewątpliwy fakt bytowy, co to hurtem sobie abstrakcje pojęciowe w dowolnym temacie produkuje, że takie zaistnienie coś o świecie tym bliskim i odległym wymyśli. - Niby nic, niby każdy tak ma, a jednak w tym znaczenie się zawiera. Takie zasadnicze. Bo to, widzicie, myślowy kamyczek do kamyczka, a zbierze się cała pryzma piachu, na który można się wdrapać - i nóżki z błota świata wstępnie oczyścić. Podkreślać tego nie trzeba, taka kupka zawsze w sobie niestabilna i chwiejna - tu ją się podsypuje jednym faktem i ustaleniem o świecie, a ona z drugiej strony wsiąka w wilgotne czy zakrwawione tło. I zanika. - Żeby się na szczycie utrzymać, to mocno się trzeba łokciami, zębami oraz wszelkimi sposobami napracować. - Im się w tym podsypywaniu lepiej człek sprawuje, im wydajniejszy w gromadzeniu zapasów, tym stabilniej się mości na wierzchołku, tym dalej zerka z góry, tym pewniej się czuje. I sam, można powiedzieć, za włosy z bagna się wyciąga, sam sobie w pustce świata podstawę w 11
  • 12. istnieniu buduje. Abstrakcja do abstrakcji - a efektem jest twarda opoka pod nogami. Tak to się toczy. Słowem - myśli się, myśli, a efektem jest wyodrębnianie się z tła i większa swoboda w ruchach. Zbierze się doznanie o tym albo owym, a skutek jest taki, że człowiek w lustrze się zobaczy - że stwierdzi, że on to on. I że świat istnieje. A jak już stwierdzi, że jest i że myśli, to, wiadomo, zaraz mianuje się panem wszystkiego - że on to korona stworzenia mu przyjdzie do głowy. I ziemię zaczyna sobie poddaną czynić. Bo podobno ktoś-coś z góry takie zadanie życiowe mu obwieściło i przykazało. I w ogóle, i całościowo po okolicy się panoszy. - Czyli tu coś rozbije, ponieważ mu przeszkadza, tam się wdrapie i zeżre, bo ciągle głodny – a gdzie indziej całe miasto z dymem puści, albo i naród wybije do nogi - bo przecież w niebie i tak swoich rozpoznają. Więc on z niepokalanym sumieniem dalsze zwiedza i swoje rządy zaprowadza. A jak mu ziemskiego padołu zabraknie w tym dobra czynieniu - jak w tym swoim zapale już mocno się rozpędzi - to wyłazi poza kołyskę i w dalszych rejonach planaternie zasobnych ten swój proceder czyni i dobrą nowinę wszelkiemu głosi. - I zawsze wie, onże człowiekowaty wie, że niesie posłanie - że zbawia, że pomaga, że czego się tylko dotknie, to moralnością jego krwawą mocno ocieka. A przez to może w niebyt takie nawracane byty spokojnie kierować ku radości wiekuistej najwyższego. I swojemu zyskowi. I ucieszność z tego czynienia ma, i się na wszelkie sposoby raduje w swoim postępowaniu. - Bo on taki dobry, taki humanitarny, taki ku wszelkiemu zwrócony. Słowem, miara wszechrzeczy chodząca, wielkość urojona i rzeczywista. Co więcej - co trzeba podkreślić - w każdej takiej chwili dziejowej okrakiem się na tym szczycie światowym byt sadowi, zawsze obecne w realności pokolenie wierzchołek okupuje, zawsze to punkt najwyżej położony. I zawsze tym samym o świecie wie wszystko, co wiedzieć o otoczeniu można. - Prawda, przychodzi następny rzut osobniczy, się umieści na szczycie kolejnym i swoje nowości abstrakcyjne zbuduje. Ale to też tylko tak na chwilę - zawsze tak na chwilę. Niby już ze świata widać wszystko, a później się okazuje, że dalsze i dalsze w zbiorze można dodać – podsypie się wiedzy, szczyt się podniesie, i dalej przez to widać. Aż po horyzont. I nawet dalej. Szczyt szczytowi nierówny, wiadomo - jeden zerkanie do sąsiedniej wsi umożliwia, a za horyzontem to już chimery i straszydła rządzą. Ale inny, czasowo późniejszy, to i drugą stronę księżyca pozwala w szczegółach zobaczyć, rytm zmiany świata wypracuje. Jednak logicznie to zawsze szczyt, jakby o tym nie mówić, to zawsze tylko i aż szczyt. A skoro to szczyt, to – widzicie – konsekwencje tego są. I takie też ciekawe. Bo to okazuje się, zobaczcie, że każde życiowe zaistnienie człowiekowatego, jakie by ono nie było, jakby nie postępowało i co na temat świata nie wiedziało – to zawsze było warstwą aktualną i 12
  • 13. ostateczną. Że owe późniejsze pokolenia swoje dodawały do tej góry i dosypywały do fundamentów, to prawda, jednak logicznie to zawsze było wszystko - na daną chwilę wszystko. I jeszcze więcej, to oznacza, zauważcie, że nie było do tej pory w dziejach pokolenia, które by prawdy o świecie nie znało, które by błądziło w analizach tegoż świata. Nie ma znaczenia, w jaki sposób w łepetynie to sobie przedstawiano, to zawsze była prawda - działać pozwalała oraz żyć. Czy to ma znaczenie, że człowiecza szkarada glob na skorupach żółwi sadowiła, czy to ma znaczenie, że gdzieś tam w górze sobie dziwność polatywała? Żadnego znaczenia to nie ma. Jak się sprawdza, jak wspomaga – jest poprawne. A że dalsze pokolenia z trudem dojdą, że to jednak nieco inaczej, że nie żółwie, a taka regularność naukowa – ech, a w cholerę to, dla tamtych bytów to po całości temat zbędny, pojęciowo obcy, a w ogóle wymysł szatański w celu zmylenia, w celu zasiania wątpliwości. Tak dziejowo biorąc - uświadomcie to sobie - wszelkie istnienie się jakimś rozumnym konceptem objawiające, to każdorazowo prawdę znało w pełni. Spoglądamy w niebo i widzę gwiazdy, a więc prawda jest mi znana. Bowiem świat tak ma, że tu widać, słychać i, żeby to, czuć wszystko – tu nic skrytego. I każde pokolenie tę prawdę poznało – w tej sztafecie nie było i nie ma nikogo, kto mógłby się pysznić, że on jedynie przeniknął i wiedzę posiadł. Nic z tego. Zauważcie, w tym maratonie reguły zawsze były jednakowe oraz meta w tym samym miejscu. Że są różnice, że chodzi o liczne szczegóły, że aktualnie spoglądanie przebiega z ogromnej góry wiedzy? Prawda, tylko czy to ma znaczenie? Nie ma. Dawno, dawno temu... A w cholerę z takim początkiem. Że innego być nie mogło? Widzicie, prawda. - Problem na dziś jednak jest taki, że człowiekowaty daleko dalej nie doczłapał. Niby to poznał, niby tam się dostał, niby rozumem przenika jasność i ciemność – ale, wiecie sami, daleko od jaskini się nie oddalił. Skóry na siebie narzucił, filozofię pospołu z fizyką każdego dnia zaprzęga do pracy, obserwuje czasoprzestrzenną zmianę i wyciąga z tego wnioski – tylko, ech, owe wnioski jakieś takie pierwotne są, takie mało w sobie górnolotne, ogniem i prochem śmierdzą. A nawet niekiedy straszą. Niby inaczej się nie da, niby inaczej to się nie zadzieje. - Niby nie... A może jednak warto spróbować? ... 13
  • 14. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.4 – Filozofia-i-Fizyka. Kto ma rację? Czy fizyka poprawnie oraz w pełni opisuje rzeczywistość – czy może to filozofia jest królową nauk? Cóż, odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest jednoznaczna i prosta - ale i pozornie paradoksalna: obie strony mają rację. W świetle zebranych danych o otoczeniu, czyli na bazie logicznie i fizycznie prowadzonej analizy świata, wypada stwierdzić, że wespół i jednocześnie oba ujęcia opisują świat – że obie strony wspólnie i łączenie oddają proces kształtujący "to wszystko". I więcej: żadna ze stron nie może obyć się bez drugiej. - Musi tak być, ponieważ każdy inny opis prowadzi do sprzeczności. Fakt, przyznaję, stwierdzenie niezbyt odkrywcze, przecież nie ma i nie może być poznania jednostronnego. Bez oglądu "drugiej strony", bez dopełnienia tutejszej obserwacji o stan "ciemny" i zakryty (co może wnieść inny obserwator lub zmiana położenia obserwatora), bez tego każdy wniosek o otoczeniu z zasady jest niepełny, stronny - a przez to ułomny. Co jest dopełnieniem fizycznego eksperymentu? Filozoficzny namysł nad wynikiem, logiczna konstrukcja, która powstaje na bazie danych i faktycznie zebranych wyników, jednak która zarazem wykracza poza ten zbiór faktów i prowadzi do uogólnienia. Nie ma innej drogi. Drugi banał tego akapitu będzie taki, że postrzeganie filozoficzne w dzisiejszych czasach nie jest w cenie, a nawet jest negowane. Że to błąd, który warto i trzeba naprawić, to oczywistość. Mniejsza z tym, zasadnicze ustalenie jest takie, że dopiero razem i w połączeniu filozof z fizykiem mogą (liczba mnoga konieczna) to wszystko wokół poznać i zdefiniować. Dlaczego? Ponieważ filozof w budowaniu reguł posiłkuje się płynącymi z fizyki i wszelkich nauk danymi - ale jednocześnie fizyk może analizy prowadzić dlatego, że wspiera je logiczny namysł. Czyli filozoficzna refleksja. Dlatego przypadek "filozofa" w takim zestawieniu to ktoś, kto wyodrębnia z jednorodnego tła konkretną zmianę i spogląda na nią "z zewnątrz" - i ustala jej regułę. Filozof postrzega fakt w jego całościowym, a więc skończonym przebiegu – rejestruje (metodami logicznymi) start zmiany, maksimum zajmowania środowiska, ale też jej finał. Skutkuje to tym, że może wytworzyć, a następnie (również logicznie; "stając obok") narzucić na postrzeganą zmianę jej rytm. Proces oczywiście o żadnej regule swojego zachodzenia nie wie i po prostu się toczy - jednak rezultat takiego działania jest naddatkiem i zyskiem, który umożliwia wykonanie kolejnego kroku. I o to toczy się ta cała gra ze światem. "Fizyk" natomiast, odwrotnie do filozofa, to osobnik pozyskujący i analizujący owe fakty "od wewnątrz", czyli z jedynie i wyłącznie dostępnego w pomiarze-doznaniu obszaru (tu: materialnej struktury w trakcie zmiany). Eksperyment wnosi stan, który fizyk przekształca na 14
  • 15. prawa fizyczne. Na prawa, które (z założenia) odwołują się do zakresu wewnętrznego i nigdy nie mogą bezpośrednio przenosić się na obszar "poza". Fizyk ustala konkret i nadbudowuje na nim kolejny - filozof ustala dla takiego ciągu faktów regułę, tworzy uogólnienie. I nie ma już znaczenia, jaką aktualnie funkcję sprawuje ktoś, kto definiuje się jako fizyk czy filozof - lub jest tak definiowany - teoretyzujący fizyk jest filozofem. I odwrotnie: filozof badający konkret jest fizykiem. A w najszerszym ujęciu Fizykiem. Jeszcze kilka ogólnych stwierdzeń, a co, przyda się. Bez procesu, bez fizycznej zmiany nie ma poznającego i poznawanej treści - ale zarazem bez rytmu i logiki zachodzącej zmiany nie ma samego procesu; jedno wynika z drugiego - to jedność. Proces jest zmatematyzowany, więc przez to poznawalny, ale matematyka istnieje dlatego, że jest zmiana; to poznający wyznacza reguły, które mają postać konkretnego "znaku" (słowa, liczby, dowolnej abstrakcji) i które kodują w sobie jemu znaną treść. Reszta jest interpretacją takiego znaku. Dlatego, kiedy osobnik ponazywa bliskie oraz dalsze, kiedy ustali i posegreguje statyczne w jego mniemaniu fakty i ruchome, wówczas zaczyna wnioskowanie o rozciągającym się poza "jaskinią" świecie - co ciekawe, niekiedy z sukcesem. W końcu prowadzi swoje obserwacje jakiś czas. Zresztą, tak po prawdzie i mówiąc już zupełnie szczerze, konkretne pojęcia i symbole, którymi opisuję "to wszystko", np. przestrzeń i czas, to nie ma znaczenia. Tu rozchodzi się o mnie - o obserwatora tego wszystkiego. Przecież jest mało istotne, jak "obiektywnie" przebiega zmiana, co i jak się dzieje, liczy się tylko to, jak tę zmianę odbieram oraz nazywam i porządkuję. Obiektywność to jeszcze jedna etykietka, nic ponad przydatną abstrakcję, za którą i tak kryje się to, czego nie poznam w żadnym eksperymencie - bowiem tego nie ma. To, co uznaję za rzeczywistość, to jest rzeczywistością - to ja wyznaczam fakt i ja zaliczam do niego składowe (lub je odrzucam); to moja decyzja z jednorodnego, nieskończonego i skwantowanego ciągłego przebiegu w wieczności coś wyróżnia. Widzę "atom", ale to ja widzę; realnie i właśnie "obiektywnie" niczego takiego nie ma. Jest zmiana, jest w tle pewien stan skupienia i zagęszczenia elementów na chwilę, ale że to atom, o tym decyduję ja i dla siebie. Zmiana się toczy, ale w jakim rytmie i w jakich jednostkach - to decyduję ja. I możliwości dzielenia tego tła na zakresy. "Realnie" żadnych granic nie ma, są przejścia, obszary rozmyte, w pogłębionej i maksymalnej analizie wszystko łączy się ze wszystkim – a ja stwierdzam, że to chwilowość. Mogę zatrzymać się w analizie na konkrecie, zbadać jego strukturę i powiązania z otoczeniem, coś zaliczyć do tego zbioru, coś odrzucić - ale na koniec i tak muszę w całości zakotwiczyć. Bowiem jeżeli tego nie uczynię, to przenigdy nie zrozumiem powodu zaistnienia takiego faktu. Albo siebie. Dlaczego? To proste: jeżeli nazwę źle, jeżeli nieodpowiednio, więc błędnie podzielę na fakt i resztę, to pobłądzę - to zagubię się w 15
  • 16. bezkresie. Ale jeżeli trafnie odczytam fakty i ich rozłożenie, to zrobię krok dalej. Tylko tyle i aż tyle. I właśnie o ten "krok" tu chodzi. Proces biegnie, i dobrze, ponieważ mogę go "smakować", ale to, jak biegnie, to jest zapisane we mnie i dla mnie - i tylko dla mnie. W innej obserwacji prezentuje się to odmiennie, każdy obserwator po swojemu i według posiadanych możliwości postrzega otoczenie. I na takiej podstawie wyciąga wnioski. Tylko że, tak prawdą prawdziwą, jest jeszcze gorzej: postrzegana w dowolny sposób przeze mnie fizyczność, to jedynie dostępny zakres - i niczego więcej i nigdzie nie ma. Jest energetyczna zmiana, coś przemieszcza się poprzez nicość i lokalnie się w konkretny świat lub byt zaplącze, ale co przebiega, jak przebiega, gdzie i dlaczego, tej informacji w zmianie nie ma. I być nie może. Jest wyłącznie zmiana w toku zachodzenia. Natomiast "instrukcję obsługi" do niej muszę sam napisać; suplement do rzeczywistości to moje zadanie. Zgoda, każde działanie przebiega w ramach świata - jestem więźniem fizyki. Jednak to nie oznacza, że logicznie nie wystawię ręki poza wszech-świat, mogę to zrobić jako filozof. A co więcej, robię to w każdym uogólnieniu - w każdym ustaleniu "wychylam" się poza "teraz" i spoglądam z zewnątrz na proces i siebie. Fizycznie zawsze jestem "w środku" (wewnątrz), jednak logicznie - na bazie poznanego - mogę się w "poza" tutejsze wychylić. W fizycznym postrzeganiu są granice przyrządu, są również obszary na zawsze nieoznaczone oraz niedotykalne. Tylko to nie oznacza, że one są takie dla filozofa. I warto to wykorzystać. Obserwator. Podkreślenia w tym kontekście wymaga rola obserwatora - świadomego obserwatora. Fizycznie i od wieków eksmisja z wyróżnionej pozycji i szczególnej – z wszelkich uprzywilejowanych lokalizacji w świecie, to odbywało się regularnie i skutecznie. Aż po przydział gdzieś na peryferiach i ubocznie. I działo się to zasadnie, w oparciu o wynik poznawania otoczenia. I jest jasność w temacie. Tylko że - w ujęciu logicznym, więc analizie zewnętrznej - wygląda to inaczej: obserwator świadomy sam siebie i otaczającego świata, to punkt wyróżniony. To jedyny taki punkt na prostej nieskończonej i z niego można te ustalenia prowadzić. I nie jest to sprzeczność. Dlaczego? Ponieważ obie strony w takim opisywaniu mają rację. Fizycznie umiejscowienie bytu obserwującego maksymalnie z boku – to jest fakt. Logicznie umiejscowienie bytu w w środku i maksymalnie w środku – to jest fakt. Coś jednocześnie w maksymalnym środku może być w maksymalnym oddaleniu od tego środka – to nie sprzeczność. Tak najkrócej wygląda definicja położenia w "tym wszystkim" kogoś takiego. Analogia: biegun sfery. Jeszcze jedno w powiązaniu z obserwatorem. "Kiedy nie patrzę, słońce nie świeci" - bez mojego spojrzenia nie ma świata. 16
  • 17. Rozprawianie o bytach matematycznych i niematerialnych w oderwaniu od wygłaszającego takie słowa jest nielogiczne. Przecież nigdy nie ma i być nie może faktów, kiedy nie ma obserwatora, który te fakty jakoś odnotowuje. Co z tego, że proces fizyczny toczył się i tworzył to, co określam jako "wszechświat", kiedy nie było nikogo, kto by to stwierdził. Z chwilą mojego spojrzenia taki byt zaczyna istnieć i w każdej mojej obserwacji on się tworzy - i w zależności od moich możliwości. To ja go powołuję do istnienia, choć w nim się zawieram; to ja nadaję mu własności i wynoszę do realnego bytu, choć jestem skutkiem tej opisywanej zmiany. To ja jestem stwórcą. To byt obserwujący decyduje, co zalicza do postrzeganego obiektu, a co znajduje się poza granicami - a także czym są granice i gdzie w konkretnym przypadku się znajdują. Przy czym akt obserwacji to: obserwator, nośnik, na/w którym zostaje przeniesiona informacja i obiekt postrzegany. Plus złożenie stanów, nigdy fakt jednostkowy. Brak któregokolwiek z wymienionych elementów poznanie wyklucza. I to we mnie i dla mnie buduje rzeczywistość; to, jak wygląda świat, jest we mnie. Jaki płynie z tego wniosek? Że względność postrzeżeń nie odnosi się wyłącznie do subatomowych zakresów czy dużych prędkości, ale że dotyczy każdego działania i każdej obserwacji. - Przecież fizycznie nie ma wyróżnionego punktu widzenia, ten zależy od miejsca siedzenia. Przy okazji - warto odnieść się do tu i ówdzie szerzonego poglądu, że "istnieją" byty niematerialne, że gdzieś tam bytują konstrukty matematyczne, które matematyk w pocie czoła odkrywa albo tworzy w przypływie, tego tam, natchnienia. Cóż, gusta są różne, podobno się z nimi nie dyskutuje - ale można to i owo "w temacie" powiedzieć. Po pierwsze i najważniejsze, żeby stwierdzić, że "istnieją" jakieś "niematerialne byty matematyczne", np. w głowie matematyka albo i filozofa, co też niestety się zdarza, musi (za)istnieć owa głowa i otaczający świat. Przecież kiedy nie ma obserwatora, nie ma także obiektu postrzeganego - po prostu nie ma kto i jak stwierdzić, że obiekt-byt-coś istnieje. "Byt matematyczny" bez matematyka jest w sobie logiczną sprzecznością, bo nie ma matematyki poza światem, w którym matematykę można tworzyć i stosować. Sprawa jest zasadnicza, idzie o granicę postrzegania, rozróżniania w otoczeniu elementów. Można zasadnie mówić, na bazie zgromadzonych danych, że są różne w otoczeniu stany skupienia materii i energii - po prostu "czegoś"; można twierdzić, że istnieje granica-bariera fizycznego poznania, poza którą nigdy eksperyment się nie wychyli, itd. Ale nie można - nie można głosić, że istnieją "niematerialne byty". Czyli fakty i struktury, które występują bez nośnika kodującego w/na sobie treść postrzeganą - albo tylko postulowaną. Jeżeli ktoś uznaje, że takie coś istnieje, to jednocześnie stwierdza, że NIC, logicznie pustka absolutna, że taki stan coś koduje w/na sobie. 17
  • 18. Owszem i prawda, "NIC" to konieczne dopełnienie do "COŚ" - jednak twierdzić, że nicość jest czymś lub coś oznacza, że przenosi albo warunkuje istnienie, że mędrkuje i że w swojej niematerialności to zarazem mocno zapełniony obszar - cóż, mówiąc to delikatnie i nie naśmiewając się zbytnio z tak głoszących - to nieporozumienie. To abstrakcja oderwana od realiów. Proste? Tylko że, po kolejne, ma to swoje uwarunkowania. Przede wszystkim fizyczne, bo filozoficzne są mniejsze. Chodzi o nośnik i obserwację. Zagadnieniem centralnym w definiowaniu otoczenia z pozycji kogoś w procesie zawartego i od środka, z pozycji wewnętrznej – problemem jest tu to, co można zaobserwować, jak daleko sięgnąć badaniem. Bo to nie jest zakres dowolny i nieskończony, to pochodna, z jednej i ważnej strony, zdolności rozróżniania w otoczeniu rytmów zmiany, a z drugiej właściwości świata. Można obserwować tylko to, co można – i nie jest to stwierdzenie, wbrew pozorom, logicznie zbędne. Mówiąc inaczej, nie zobaczę wszystkiego, ponieważ nie ma obserwacji "jednoelementowej", jedynki zmiany nigdy-i-nigdzie nie stwierdzę - taki fakt mogę tylko wydedukować. Jeszcze inaczej, ponieważ sprawa należy do fundamentalnych. Mogę w zapale konstruktorskim powoływać do istnienia kolejne machiny, coś na granicy rozdzielczości fizyki starć się z otoczenia wydobyć, a przecież nie sięgnę "dna" rzeczywistości, to niemożliwe. Badanie w zakresie fizycznym prowadzone, od wewnątrz, zawsze jest okrojone o stan brzegu - bo elementy brzegu tworzą poznanie. I same nie mogą być poznawalne. Mogę korzystać z fotonów w pomiarze, ale samego w badaniu fotonowego elementu nie podzielę na składowe, ponieważ ten zakres zmiany tworzy samo poznanie. I mnie, co zrozumiałe. Brzeg w ewolucji z zasady nie jest obecny - kiedy jestem, nie ma śmierci, kiedy jest śmierć, mnie nie ma. Poznanie jest zawsze powyżej pewnego progu - nigdy nie jest i nie może być elementarne. Warto zdać sobie z tego sprawę, to nie świat jest dziwny, jakoś w sobie losowy czy nieoznaczony, jak to wydaje się fizykom, wszelkim osobnikom penetrującym fundamenty. To samo działanie jest nieostre i nigdy pełne czy skończone, przecież chodzi o zmianę w toku. Tak rozumiana zmiana jest rytmiczna, skwantowana, posiada regułę – to nie przypadek immanentnie wpisany w świat, ale immanentnie "ślepy" obserwator tak postrzega; to nie rzeczywistość jest nieostra, ale krótkowzroczność postrzegającego nie może wyłuskać z otoczenia ani szczegółów, ani ich zależności. Fizyka dostarcza danych, ale jak te dane są powiązane i co zarazem oznaczą - to ustala filozofia. Filozofia-i-Fizyka. To nie przypadkowy zapis, ostatecznie właśnie taka forma musi się pojawić w zdefiniowaniu zależności. Fizyka obmacuje otoczenie oraz wyróżnia pewne stany skupienia - i je nazywa. Fizyka to zmysłowość podniesiona do rangi metody. To niezwykle ważny etap poznania - to 18
  • 19. fundament, na którym mogę w dalszej analizie się oprzeć. Wszak do czegoś muszę się odnosić, czymś się podpierać, żeby przysłowiowy w otoczeniu krok zrobić. Im lepsze, poprawniej zebrane dane, tym się dalej mogę przemieścić, tym dłużej trwa moja wędrówka. Ale - ale to dopiero wstęp. Zmysł, nawet najlepszy, sam z siebie w jednorodnej zmianie niczego nie ustali - tu potrzebny jest namysł. A więc zewnętrzny wobec postrzeganego proces, który zestawi fakty, powiąże je w zbiór i ustali regułę ten zbiór tworzącą. I to może i musi przeprowadzić już filozofia. Wcześniej padło, że nie ma znaczenia konkretna nazwa osobnika, co to sobie działa i rytmikę zmiany ustala. Może nazywać się fizykiem – ale jeżeli dokonuje zestawienia danych poza zmianą, a jako byt w stosunku do tej zmiany zawsze jest zewnętrznym, to taki ktoś jest filozofem. I w ramach zjawisk zachodzących we wszechświecie, więc zewnętrznych do fizyka, w tym zakresie fizyk jest z zasady bytem i obserwatorem filozofującym – jest filozofem. Uogólnia dane, jest i musi być filozofem. Ale nie w przypadku całości wszechświata, tu na zawsze obserwacja zawiera się w takiej konstrukcji. I tym samym z zasady fizyk jest tylko i wyłącznie fizykiem. Że się stara, że jako byt niecierpliwy i ponieważ chce wiedzieć – to przechodzi na pozycje filozofia i na taki fakt postrzega zewnętrznie. Problem tylko w tym, że postrzega przez pryzmat abstrakcji, które odnoszą się do wnętrza, a to jest co najmniej niepełny, bo bez stanów brzegowych sposób postrzegania - i jest tym samym problem interpretacyjny. Niczego więcej nie ma i być nie może, dane fizyczne to wszystko – i trzeba z nich zawsze korzystać, ale to daleko nie wszystko. To dalsze może – i tylko może – wypracować filozofia. Na bazie tu i teraz rozpoznanego, z dodatkiem zakresów maksymalnych, można się dopracować obrazu całości. Ostatecznie nie ma podziału na fizykę i filozofię, czy inne nauki. Świat jest jeden, jedna reguła, jeden nośnik wszystkiego - więc i poznanie jest jednością. Że lokalnie w czasie i przestrzeni, że na chwilę to się dzieliło na drogi i dróżki? Cóż, obecnie przychodzi pora, żeby to zebrać w jeden szlak – już na to przyszła pora. fizyka-i-filozofia. Filozofia-i-Fizyka. Kosmos. 19
  • 20. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.5 – Przypadek. Przypadek, koledzy, to ważna sprawa, sami wiecie. Niby ta losowość sama w sobie oraz gdzieś tam głęboko w fundamencie jest poznawalna wyjaśnieniem - czyli że niby cegłę to ciążenie tak popchnie i że ona spadnie - że niby drgnienie drobiny światowej tak trajektorię elementu ułoży, że on na drodze kamieniem lub kością w gardle stanie... i jest kłopot. Niby przypadek to statystyka poganiana cieplnym chaosem albo jakoś podobnie, niby w tym żadnego logicznego powiązania ani przyczyny - tylko że my, zauważcie koledzy, takie drgawki materii zestawiamy w większe znaczenia, to się nam jakąś "umysłową regułą" pokazuje. My te niby związki ustalamy, w jakiś wzór lub w zasadniczy sens to się nam układa - dopatrujemy się w tym znaków oraz znaczeń - ale, tak po prawdzie, to przecież tylko energetyczne zamieszanie światowe tak się pokazuje. Nic więcej. Przypadek, nie ma co ukrywać, to poważna sprawa. Zadzieje się coś, te drobiny się zderzą - a później są tego konsekwencje. I to takie liczne konsekwencje. Przede wszystkim w pomyślunku. Nie ma więc co koledzy wykręcać się skomplikowanym słownictwem, czy inaczej to dookreślać, przypadek to kłopotliwa, to wielce kłopotliwa sprawa - z takimi umysłowymi zawirowaniami sprawa. Tak, koledzy, jest problem. Przesądny to ja nie jestem, koledzy, znacie mnie. Tak całościowo i w ogólności to nie jestem. Bo trzeba wam wiedzieć, że człowiek ze mnie stateczny, naukowo oraz rozumnie podbudowany, że i świata już nieco schodziłem w dowolnym kierunku, na wszelkie wtyczki zmysłowe go posmakowałem i swoje tam wiem. I dlatego, rozumiecie, jakoś dziwaczne, nienormalną normą od przykazań odbiegające i w ogóle mało fizyczne, takie coś to mi nie odpowiada, ja na to nie popatruję. Tak mam. I generalnie dobrze na tym wychodzę. Przesądny, powiadam nie jestem. Ale kiedy – a w drodze do roboty to było – kiedy szlak mój komunikacyjny w pędzie szalonym przegalopował robot na czarno wymalowany, z pustymi wiadrami w wielu kończynach, a do tego, tak było, z wielgachnym rozpoznawczym znakiem numerowym, który w liczbę "13" się układał mu na części plecnej... to, sami to rozumiecie, przystanąłem. I też, tak dla jasności sytuacyjnej, trzy razy się na pięcie obróciłem, tej lewej, żeby nie było. A ponad to, żeby nie było, także po trzykroć splunąłem w lewo i prawo. - A też, żeby nie było, w dół. I za oddalającą się robotną puszką słownie i inaczej krzyknąłem. To i owo krzyknąłem, sami rozumiecie. Cóż, powiem szczerze, przesądny nie jestem, jednak jakieś takie i niepokoje wewnętrzne w ten czas się pojawiły, zaprzeczyć nie mogę. Dzień zapowiadał się w ogólnym ujęciu zgodnie z prognozą pogodową, 20
  • 21. jednak dla mnie inaczej miało się to ułożyć. - Można powiedzieć, że coś w rzeczywistości buzowało. Czyli lot zarobkowo pracowniczy od samego punktu wstępnego wyglądał na taki spod ciemnej gwiazdy. Niby bajka nie bajka, ale tak się zapowiadał. Już na etapie początkowym, znaczy się przygotowawczym, okazało się, że nie poleci pomocnik, bo rano złamał nogę. Niby złamanie nie było groźne, tylko w pięciu miejscach, ale z pomocnika pomocy nie było, sami rozumiecie. - Nic to, wszak są procedury i regulaminy na taką życiową sytuację, inżynierstwo to przewidziało. Tylko, też koledzy rozumiecie, podpunkty w regulaminie sobie, a życie sobie. Nie zawsze się to logicznie zdoła zazębić i trybik do odpowiedniego trybika i w terminie dopasować. Konkretnie w tym przypadku się nie dopasowało. I zastępstwo, które miało się na miejscu pomocnika znaleźć, w takim punkcie czasu i przestrzeni się nie znalazło, zdarza się. Zastępstwo za to znalazło się w szpitalu mocno specjalistycznym - ponieważ na walec drogowy trafiło... Nie martwcie się, walec spotkanie wytrzymał. Dla porządku i prawdy historycznej trzeba jeszcze dodać, że później w trybie awaryjnym, bo i takie coś regulamin przewiduje na ekstra i niemożliwą okoliczność, centrala chciała zwerbować byle wspomożenie, ale i to się nie powiodło. Ponieważ byle wspomożenie było po nocnej zmianie gdzieś tam, więc jak się nieco rozbudziło i jak wyskoczyło w owym trybie alarmowym, to – sami już rozumiecie – na schodach, a schody były strome, nie wyhamowało. Znów złamanie i nieprzyjemności. Choć tym razem ucierpiała głównie pewna gospodyni domowa, która to szczęście miała, że wracała obładowana ze sklepu. I w takim to jej stanie tor przelotu wspomożenia oraz cielesna konstrukcja owej pani się na tych schodach spotkały. Na moje, rozumiecie, nieszczęście. Trzeba jeszcze dodać, że wspomożenie awaryjne tak samo z siebie się na tych schodach nie wykoleiło, wiekopomna w tym zasługa była kota, który na klatce schodowej rozciągnął się horyzontalnie i o którego wspomożenie się po omacku zaczepiło. Kot był czarny. Czyli, rozumiecie, nikogo więcej w bazie nie trafiło, lecieć miałem sam. Bo plany trzeba gonić, rozumiecie, materię potrzebną do hut i w inne punkty cywilizacji dostarczać. I tak dalej. Nic to, poradzisz sobie, powiedział szef i poklepał przyjacielsko po plecach. Jak to szef. Rozkaz to rozkaz, siła wyższa, znaczy się. Poleciałem. Z zamiarem, żeby dolecieć. Zamiar, przysięgam, był szczery. Mówiłem, człowiek ze mnie stateczny. I w ogóle. Ładuję się do rakiety, regulaminowo sprawdzam guziki oraz wszystko. Okazuje się, że generalnie się zgadza. Tak wynikało z dokumentacji i wskazań guziczków i ekranów. Cóż, przyznaję, spieszno było, więc zawierzyłem. Błąd, znaczy się, lekko nieprzyjemny zrobiłem. Trudno, się mówi, przyznaję. I poleciałem. Z zamiarem, jak to już mówiłem. Ale, tak po pierwsze, 21
  • 22. okazało się, że lodówka pusta, tylko światło w niej świeciło. Sami rozumiecie, zapasów na drogę nie dali. Nic to, myślę sobie, leżą w teczuszce kanapki okazjonalne. Bo ja człowiek na okoliczności jestem zważający i drugie śniadanie sobie uszykowałem. Więc zapas jako taki miałem. Nic to, myślę sobie, jak rakietkę pogonię, pod świetlne "c" sobie podejdę, to zanim w brzuchu zacznie mi z głodu burczeć, już z powrotem w domu zamustruję. Czyli sytuacją, rozumiecie, nadmiernie się nie przejąłem, pod kontrolą wszystko było. Teoretycznie. Lecę, lecę, rozumiecie - no i nie doleciałem. Znaczy się doleciałem tak gdzieś w okolicę Marsa i ciut dalej, ale to był daleko nie ten adres. Według delegacji orbitować miałem aż za Plutonem, więc sami rozumiecie, że to troszeczkę dalej miało być. A nie doleciałem, też chyba rozumiecie, z braku paliwa. Zapomnieli zatankować. W tym całym zbiegowisku okolicznościowym, w zamieszaniu dziejowym służby zajęte były ważnymi sprawami, więc drobiazg tankujący im umknął z pola tej tam analizy funkcjonalnej. Tak się złożyło. W papierach wszystko, rozumiecie, porządnie zapisane, załadowane tak a tak, w tym a tym rejonie umocowane... Wiadomo, papiery sobie, ale życie sobie. Trudno, myślę sobie, i nie poddaję się losowym wyrokom. Jako weteran i bywalec kosmicznego bezdroża, jako pilot dwudziestu i pół wyprawy (te "pół" to ten lot), jako ktoś taki w panikę nie popadam i strach odpędzam. Acz, dla prawdy historycznej to powiem, ręce się nieco z wrażenia spociły. Sami rozumiecie, że miały prawo. Miały prawo, bo akuratnie się pokładowy komputer zawiesił, czy też w stan odlotowy popadł, tego nie dociekałem, w każdym razie coraz głupsze komendy zaczął podawać i trzeba go było ubezwłasnowolnić. - Cóż, rozumiecie, nie wytrzymał biedaczek stresowej sytuacji. Problem w tym jednak się zawarł, że tego żelastwa w całości wyłączyć się nie dało, inżynierstwo takiej okoliczności w swoich planach na wypadek nie przewidziało. Niestety nie przewidziało. Cóż, rozumiecie, to całe ustrojstwo, choć odłączone, dalej przeróżnymi funkcjami się posługiwało. Tylko że w ten czas na mnie te swoje zwichrowane wizje zaczęło kierować. Początkowo te przypadłości jakoś mnie nie wytrąciły z nastroju - w końcu nie takie dziwy człowiek widział. Nawet różne fantomy i zwidy, co komputer je wyrzucał z siebie lotem świetlnym, nawet coś takiego nie prezentowało się źle. Później już tak miło nie było. Fakt, nic nadmiernie oryginalnego nie wyłoniło się z poza-przestrzeni, bo to niskobudżetowy komputer je realnie tworzył, ale przeszkadzało. Niby niczego literacko nośnego to sobą nie prezentowało, bo najpewniej z przeterminowanych bajek komputer natchnienie twórcze brał, ale się efektami trzeba było zająć. Niestety. Jako pierwsi zaistnieli niejacy Neron i Szekspir. - Dlaczego ci? A kto tam wie? Nikt zdrowy na rozumie nie przeniknie elektronicznej logiki. Zwłaszcza takiej już z pogranicza. Jakimiś to szlakami w psychiatrycznie nienormalnym komputerowym zwoju to biegło. Widać tak się to skręciło, jakieś tam zapadki zetknęły bezładnie - no i 22
  • 23. takie coś wylazło z historii. Wylazło i zaczęło się kłócić. Mocno o coś kłócić. Nie powiem, żeby sens tej wizyty dało się zrozumieć, ponieważ osobnicy wymieniali zdania w bardzo starożytnej łacinie, której żaden dostępny translator nie potrafił przegryźć. Pewnikiem jednak o coś w tym szło. Cóż, trochę to trwało. Tak ze dwa dni. - Ganiałem to z kąta w kąt, czym się dało i co było pod ręką obrzucałem, ale, sami rozumiecie, fantoma trudno fizycznie i na dobre unieszkodliwić. Dopiero jak po gaśnicę sięgnąłem, lekko z desperacji, to pomogło. Pianą spryskałem i pomogło. Niestety, rozumiecie, na krótko. - Tym razem komputerowy szaleniec rzucił we mnie smokiem i bazyliszkiem. Pewnikiem w informatycznych zasobach na jednej stronie inspiracji szukał. A do tego po chwili dorzucił babę na miotle, która przelatywała ścienne zabezpieczenia i histerycznie wrzeszczała. - Sami rozumiecie, że na jednym statku kosmicznym smok i bazyliszek to nic dobrego. A nawet gorzej. Cóż, co się tylko dało to poprzewracali, ponadgryzali, a smok nawet miejscami ogień próbował podłożyć. Bestia i mnie chciała potraktować żarem i podpiec, ale się w łazience zaryglowałem. Znów użyłem gaśnicy. Smok zgasł od razu, rozumiecie, a bazyliszek w kolorystyce mocno wyblakł. Jakoś tak zapadł się był w siebie - i po chwili znikł. Gorzej poszło z jędzą na brzozowej miotle, za nic nie chciała się ustawić na wprost celownika gaśniczego i kręciła kółka nad głową. Dopiero, jak przyrzekłem, że zabiorę na Ziemię, gdzie bardzo chciała niegrzeczne dzieci małe i duże straszyć, to przycupnęła na brzegu fotela. I tam, rozumiecie, trafiłem ją strumieniem piany. Powiem szczerze, nawet tego żałuję. Jak sobie przemyślałem sytuację, jak tak w ciszy przekalkulowałem, to taka wiedźma by się przydała w codzienności, tyle się różnych takich snuje bez sensu, tyle zachowań bezkulturowych... Cóż, może się pospieszyłem... Było minęło. Nie - nie myślcie, że się na tym skończyło. Pokiereszowany myślowo sprzęt w takim punkcie mnie nie zostawił, dalej zwidami rzucał na prawo i lewo. Teraz się na liczebność szarpnął. Czyli, rozumiecie, całą watahę osobników z piekła rodem w moim kierunku pchnął. Znaczy się, że czarcim pomiotem chciał mnie straszyć, a wiadomo, takie coś z porządnej nawet rakiety miejsce piekielne potrafi zrobić. I czarci się do tego zabrali. Piekielnie przy tym skuteczni byli. Muszę was przestrzec, czarcie nasienie gaśnicy się nie lęka. Śmieje się to z każdego gatunku i rozmiaru sprzętu dobrego na ogień. A i nawet piana im zupełnie nie straszna, ścieka po nich jakby się nie miała czego złapać. Dlatego cisnąłem gaśniczą strzelbę w ciemny kąt i zacząłem pertraktacje. Zażądali żarcia i mojej duszy. Co do pierwszego, rozumiecie, sprawa wyglądała na skomplikowaną i taką nie do rozwiązania, nawet po uwzględnieniu kanapek w teczuszce. Więc czartostwo widząc, że żarcia nie ma i nie będzie, zaczęło się domagać duszy. Nie powiem, żebym bardzo do duszyczki był przywiązany, w końcu na 23
  • 24. takie duperele człowiek nie ma czasu, życie trzeba jakoś przepędzić i dusznością mało kto się zajmuje - ale też nie powiem, żeby mi to obojętne było po całości, człowiek wszak jestem. Przekonywałem więc czarty, że ta akuratnie dusza mało warto, że bez zanieczyszczeń, że niesmaczna... Nic, tylko się toto oblizywało. A do tego, wierzcie mi, nie tylko się oblizywało, ale i za rozpalanie ogniska w sterowni się zabrało. Z dokumentacji technicznej solidny ogień buchnął, a nad ogniem, rozumiecie, kocioł się pojawił. - Duży kocioł. Kociołek się zagrzał, coś tam zabulgotało, a po rakiecie się zapach, tej, no, siarki się rozniósł. Tfuj! Szczęśliwie w łazience drzwi były mocne... Dlatego dalsze pertraktacje potoczyły się pod moje dyktando, czorty nie miały wyboru. Czyli po żmudnych i skomplikowanych, można nawet powiedzieć, że konstruktywnych negocjacjach - wiedząc, że niewiele tracę - zaproponowałem czarciemu pomiotowi duszę komputera. I banda piekielna na taki układ wyraziła zgodę. Nie powiem, szczerze powiem, że opuszczałem skrytkę pewien, że się ugoda utrzyma, zwłaszcza że kociołek parował, a widły sterczały - ale zaryzykowałem. I zaprowadziłem kosmatą czeredę do sejfu, w który technologia zatrzasnęła komputer pokładowy. A dalej to już szybko poszło, bezproblemowo. Widać było, że bractwo na sztuce patroszenia duszy się wyznaje. Komputer oczywiście wykrzykiwał przeróżne słownictwo, rozrabiał jak się to dało i nie dało. - Nawet, rozumiecie, wołał, że pod sąd mnie kosmiczny postawi, na kartę praw robotów się powoływał, na ONZ, na moralność i braterstwo dusz biologią i mechaniką napędzanych, słowem bajdurzył. Dopiero jak czarty zasilanie odcięły, umilkł. Niestety, tylko w pasmie akustycznym, bo na częstotliwościach radiowych dalej nadawał. Cóż, technika bateryjna pokazała swoje możliwości. Diabły, rozumiecie, jakiś tam swój rytualny taniec odtańczyły, coś tam sobie pośpiewały, a na na koniec smyrgnęły do kociołka ustrojstwo komputerowe. Pod sufit poleciało kilka smrodliwych baniek, bulgot po kabinie poszedł - i cisza się zrobiła. Dalszych etapów uroczystości, rozumiecie, nie śledziłem - wycofałem się na z góry upatrzone pozycje w łazience. Gdy ze sterowni zaczęły dochodzić mocno głośne odgłosy, podeszło pod drzwi kilka powabnych oraz anielsko rozochoconych diablic i starało się mnie wywabić "na degustację grzesznej duszyczki z należytymi przyprawami". Grzecznie podziękowałem i powiedziałem, że jestem na diecie i że może innym razem... Czorty znikły wieczorem. A w rakiecie, nie muszę tłumaczyć, panował piekielny bałagan. W spadku po imprezce został też kociołek, a w nim walała się komputerowa dusza, oczywiście bez zawartości. Bo czorty wyjadły cały program, aż do ostatniego bajta. Opłukałem elektronikę z nacieków siarki, wytarłem do sucha i na półkę rzuciłem. Bo więcej nic się z tym nie dało zrobić. Przynajmniej na ten czas. 24
  • 25. Sytuacja trudna była, nawet skomplikowana. A nawet, prawdę mówiąc, beznadziejna. Rakieta z pustymi bakami i bez sterowania, daleko od uczęszczanych tras - więc można było liczyć tylko na cud. Dlatego, sami rozumiecie, wystawiłem za burtę piorunochron cudów. Znaczy się białą flagę oraz reflektor, co to w mrok nieskończoności mrugał rozpaczliwymi sygnałami. - A gdy zrobiłem już wszystko, żeby niemożliwe przywołać, rozpocząłem pilne poszukiwania czegoś jako tako zdatnego do skonsumowania. Bo biologia, rozumiecie, zaczęła się swego domagać. I głośno to objawiała. Poszukiwania poprowadziłem metodycznie i szczegółowo, każdy kawałek w rakiecie przepatrzyłem. Nie powiem, żeby efekty było znaczące. W okolicy zlewu kuchennego, w zakamarkach mocno zużytych, znalazłem kawałek suchara. - Tak mi się wydaje, że suchara. Dokładnie tego nie stwierdziłem, ponieważ próbując to ugryźć, pozbyłem się jednego z przednich zębów. Rozumiecie, trzasnęło. - Tak, z niejakim zadumaniem zauważyłem, że moja do tej pory własność zębna w sucharze głęboko się umiejscowiła. Zresztą jako kolejny podobny element innego takiej okoliczności więźnia. Cóż, mądry człowiek po szkodzie. Po kolejne, rozumiecie, próbowałem ból szczękowy ukoić substancją jakoś lekopodobną. Znaczy się, apteczkę pokładową przejrzałem. Jak się możecie w swojej przenikliwości rozumowej domyślić, nie miało to sensu. W apteczce, oczywista oczywistość, zapasów od dawna też nikt nie sprawdzał, już o uzupełnianiu nie wspominając. Tylko bandaż się tam szwendał i jakieś krople, zresztą napoczęte. Więc, rozumiecie - kropelki wysączyłem do końca, a bandażem obwiązałem sobie głowę. Profilaktycznie, rozumiecie, bo a nuż coś dziejowego się zadzieje w okoliczności aktualnej. Tak podleczony na ciele i duszy, ale dalej głodny i coraz bardziej głodny, raz jeszcze zebrałem się w sobie - i detalicznie zacząłem czegoś zdatnego do konsumpcji szukać. Przyznaję, że już wybredny nie byłem. Powiem wam, i weźcie to sobie do serca i rozumu, może w życiu to się wam przyda, że ci nierozgarnięci konstruktorzy zupełnie niesmaczne pojazdy rakietowe projektują. Wszędzie sztuczne tworzywo, a do tego twarde w podgryzaniu. Tylko, ech, pomarzyć człowiek sobie może, że kiedyś to było - oj, było. Bo miał taki żeglujący śmiałek pod ręką drewnianą deskę lub podobne. Więc drzazgę mógł sobie żuć... i żuć... Albo innego śmiałka mógł po pokładzie gonić ... Ech, dobre dawne czasy... Szczerze wam powiem, wypróbowałem wszystko. Od obicia fotela pilota, po prostu obrzydliwość, aż do wykładziny podłogowej i koca na łóżku, też świństwo. Jedyne, co w zasobach rakietowych mogło ujść za jako taką namiastkę pokarmu oraz posłużyć do ścierania mocno wybujałego apetytu, to było mydło. Bardzo dziwnym trafem, którego i najtęższe umysły galaktyczne zapewne nie rozwikłają, jakoś baza nie zapomniała tego specyfiku załadować. I to załadować z zapasem. Tak na oko licząc przez dziesięć lat kompania wojska nie poznałaby zalet brudu. - Nie 25
  • 26. powiem, szefostwo z zaangażowaniem dbało o higienę pilotów. Czyli, rozumiecie, śmierć głodowa już mi nie groziła, ale puszczanie baniek i czkawka stały się nagminne. Tylko trzeba było, pojmujecie, ograniczyć zużycie wody, co by przykre efekty takiej diety się na powierzchnię nie wydobywały. Dezodorant piłem, rozumiecie. Skutek był, bańki produkowały się minimalnie, jednak w rakiecie zalatywało cytrynami z popitki. Cóż, łatwo nie było, rozumiecie. Nawet bardzo ciężko było. Powiem szczerze i bez owijania w słowa: miałem chwilę zwątpienia. Nawet o poddaniu się myśli były pojawiły. Tak generalnie to człowiek twardy jestem, jednak te bańki mydlane mocno mnie w stabilizacji i w duchowości nadwątliły, przyznaję. Byłbym więc może i skapitulował, ale znacząco i ożywczo wpłynęły na mnie komunikaty radiowe, bo radia mogłem słuchać, jeno z nadawaniem nie wychodziło. Straszyli, że w rejon mojego obecnego pobywania się szeroki, że ho-ho, rój kosmicznego śmiecia kieruje. - Oraz że będą problemy. Rozumiecie, w tych okolicznościach przyrody ściągnąłem niepotrzebny już piorunochron cudów, a za to spróbowałem uruchomić silnik. - Bo w końcu, sami rację przyznacie, trzeba coś było robić. To zresztą wówczas upewniłem się dokumentnie, że działanie jest bez sensu, ponieważ paliwa nawet w karnistach nie ma. W jednym poprzednia załoga przemycała napoje procentowe, a drugiego nie było zupełnie. Chyba go na coś przehandlowali. Rozumiecie, z napoju się ucieszyłem, ale w niczym to mojej sytuacji nie poprawiło. Tak, powiem szczerze, niech wrażliwi i regulaminowi przytkają uszy. To nie do końca ta sama sytuacja była, pewna subtelność losu w tym całym zamieszaniu zaistniała. I, przyznaję, zmieniła moje spojrzenie na przypadek. Łyknąłem, rozumiecie, napoju. Nie powiem, smaczny był. Łyknąłem raz drugi. Aż pojaśniało, aż łepetyna wewnętrznie się rozjarzyła. I też myśl taka odkrywcza mnie naszła. Cóż, kombinuję sobie, paliwa nie ma - spokojna nasza rozczochrana, damy radę. Zbiorniki na przestrzał puste - nic nie szkodzi, nalewki nalejemy, procentem brak uzupełnimy. Sami przyznacie, pomysł pierwsza liga. Zresztą innego nie było. Wlewam. W silniku zachlupotało, zaskrzypiało, coś głośno jęknęło – i popadło w ciszę. Zagasło, znaczy się. Nic to, przymusiłem technikę, ręcznie i korbą odpaliłem. A dla lepszej zachęty jeszcze kopniaków kilka dałem. I zadziałało. Mówię wam - w samą porę. Kawałek się w przestrzeni przemieściłem, tak na pół orbity, a tu zaraz jak nie posunie - jak nie zaciągnie, to aż po horyzont się ciemno od tego kosmicznego śmiecia zrobiło. Powiem szczerze, aż mi pot kropelką niejedną po plecach ściekał, tak to źle wyglądało. 26
  • 27. Fakt i prawda, udało się uratować od jednej śmiertelnie śmieciowej pułapki, ale po prawdzie dalej tkwiłem w tym samym miejscu, ratunku żadnego spodziewać się nie sposób było. Powiecie, że nic, tylko siąść i czekać. Cóż, może by ktoś inny tak postąpił, może gdzieś by się tak zachował - ale nie ja. Zwątpienie było, mówiłem, ale nie żeby aż siadać. Co to, to nie. Postanowiłem działać. Czyli odpowiednio wykorzystałem ostatnie kropelki ożywczego płynu. Się napiłem, rozumiecie, ogólnie w rozjaśnienie umysłu, rozumiecie, zainwestowałem. I tak na myśleniu pokrzepiony do naprawy komputera pokładowego się zabrałem. Bo musicie wiedzieć, że to konieczne było, niestety. Ci głupkowato mądrzy inżynierni zupełnie w swoim planowaniu możliwości ręcznego sterowania sprzętem nie przewidzieli. I dlatego dłubałem w elektronice. Dłubałem przez dwa dni, a popijałem księżycówką. Praca, nie powiem, ciężka była, grawitacyjnie niestabilna. Znaczy się wszystko obrazowo pływało. Chwycę element, a to ucieka, postawię na miejscu, a to się przewraca... Ech... Ale doszedłem końca. Wytarłem ręce, włączyłem sprzęt... I zdziwiłem się. Działało. Co prawda w komputerze trochę bulgotało oraz coś od czasu do czasu czkało, ale tak ogólnie wszystko działało. - Dziwne, powiem szczerze, ale tak było. Wszystko pracowało, tylko, widzicie, gadzina nie chciała za nic się połączyć z bazą. Obraził się, że wydałem go czortom. Jakoś mu ta w zwojach informacja się ostała, więc się zbiesił. A niech go diabli. Prosiłem drania, rozumiecie, zaklinałem na uczucia humanitarne, na kartę praw człowieka, powoływałem się na ONZ, konstytucję i szaloną przyjaźń robotów i ludzi... Nic, drań się nie odzywał. Tylko głośno bulgotał i czkał na melodię "tańcowały dwa Michały...". Tak między nami i nawiasem, to fałszował. Gdy skończył się mój repertuar zaklęć, próśb i gróźb, zdenerwowałem się, a bańki mydlane w liczbie sporej zaczęły mi przed nosem pękać. A to, rozumiecie, z równowagi dalszej mnie wytrąciło i zapieniłem się. Dosłownie piana mi poszła. Tak, rozumiecie, sytuacja była niezwyczajna. Można powiedzieć, że się na wyżyny wspięła. Złapałem więc w dłonie gaśnicę, która mi tak pożyteczne usługi wcześniej oddała - i grzmotnąłem po poziomie, ale i po pionie komputerową kanalię raz, a też drugi. Momentalnie zaczął inaczej śpiewać, nawet z bazą połączyć się zgodził i w ogóle bardzo przyjaźnie się prezentował. - To wszystko z przyjaźni, powiedział, po znajomości. Tak się wyraził. Za tę "przyjaźń" wspaniałomyślnie chciałem go jeszcze raz zdzielić, ale piana mnie zalała. Z gaśnicy, znaczy się. Zawór odkręcony był, znaczy się. Dałem spokój elektronicznej kreaturze. Myślicie, że dalej to już spokojnie i regulaminowo poszło? Cóż, nie 27
  • 28. znacie losowych zawirowań, znaczenia przypadku w życiu jeszcze nie poznaliście. Dalej również poza salonowym i poprawnym nazewnictwem słownym to szło. A nawet mało dobrze to szło. Komputer, fakt, kanał łącznościowy uruchomił. Ale tylko raz. Później nadajnik na mniejszą moc ustawił i drań tłumaczył, że brak zasięgu. Przy czym znów zaczął bulgotać i podśpiewywał. Cóż, sami rozumiecie, stuknąłem... Owszem, pomogło. Ale znów tylko na jeden raz. Powiem szczerze, łączność rwana była. Rozumiecie, dalekie połączenia w kosmosie radiowym trudno robić, gaśnica to sprzęt ciężki. Uderzać trzeba raz za razem, więc się człowiek męczy... Dlatego, rozumiecie - życiowa konieczność tak w stronę wynalazczą mnie nakierowała. I teraz wam patent daję gratis, używajcie w razie potrzeby... Należy pobrać kilka metrów sznurka do suszenia bielizny. Do jednego końca podwiązać gaśnicę, najlepiej w ułożeniu góra-dół, sznur blisko miejsca zasiadania podciągnąć. Może być fotel albo obiekt kanapowy. A całą konstrukcję zawiesić na dobrze wbitym gwoździku nad upartym komputerem. I usiąść wygodnie. Dalej to już proste: gdy się gadzina informatyczna przytka, zaczynie stękać i zacinać w funkcjonowaniu programowym, należy pociągnąć za sznurek i puścić. Raz, a nawet i wiele razy. Zapewniam, efekt murowany. Już nawet zacząłem kombinować, jak wynalazek jeszcze pod usprawnienie podprowadzić, ale usłyszałem w radiu, że statek z pomocą się zbliża. I że czas na pakowanie się zrobił... Na koniec tego etapu ratownicy grzecznie u siebie zakwaterowali - rakietę na hol zaczepili - i pociągnęli w stronę domu. Dalej, wiecie, to już poszło zupełnie z górki, bezproblemowo. Tylko się hol dwukrotnie poluzował i zerwał, raz zacharczał i przystopował silnik ratowniczy, a też kilka razy kapitan statku pomylił kierunkowe boje i trzeba było szukać objazdów. Nic wielkiego, sami rozumiecie, banał przypadkowy. Lądowanie też przebiegło przepisowo. Co prawda nie w bazie, ale o kilka - no, kilkadziesiąt kilometrów od bazy. W samym środku małego miasteczka, gdzie się akuratnie na placu zebrała gawiedź. Ale kto by się tam drobiazgami przejmował. Lądowanie jak lądowanie, wiadomo, tu się coś oderwie, tam pognie i zawali... Norma i pospolitość po całości. Jedyne, co mogę zaliczyć do jako takich nieprzyjemnych zdarzeń, to to, że w bazie naskoczył na mnie szef. - Że plany mu popsułem, że nie tak to miało być, i w ogóle miał chyba zły dzień. Nawet coś o wyrzuceniu z pracy mówił, ale tego już nie zdążył przeprowadzić i w szczegółach zaprezentować. - Cóż, biurowiec szefostwa to wysoka konstrukcja. Więc i szef się w tej swojej aktualnej niestabilności emocjonalnej przechylił przez parapet i poleciał. A że działo się to w zasięgu ziemskiej grawitacji, to – sami rozumiecie – poleciał był prosto w kierunku dolnym... Zresztą to okno, taki budowlany dziw nad dziwy, łatwo się otwierało, na pchnięcie, tak to ujmę. Powiem wam prawdę, tak sprawnie działającego okna dawano nie widziałem... 28
  • 29. A ponad to, mówię zupełnie szczerze, to nie mogłem zrozumieć, po co się te medyczne konowały do tego faktu tak spieszyły. Szef poleciał, zgoda, ale po co się tak pędzić, czy to pożar? Wystarczyło przecież wysłać na miejsce zdarzania robota-ścierkę, i byłoby po kłopocie. W końcu trzynaste piętro to trzynaste piętro. - Sami powiedzcie. Mam rację? Do domu wróciłem na piechotę, bo autobus, do którego miałem wsiadać, tak przypadkiem zupełnym zmylił drogę. Absolutnie banalna sprawa, zasadniczo niewarta wzmianki. - Kierujący robot źle odczytał dane i zacumował na dworu kolejowym. A tam, również zupełnie banalna sprawa, czołowo zderzył się z teleekspresem... Swoją drogą, dziwne teraz budują dworce. Drzwi mieszkaniowe oczywiście się nie otworzyły. Zresztą nie mogły, ponieważ klucze i kody zostały w rakiecie. Dlatego skorzystałem z pomocy fachowca. Cóż, tylko taki był pod ręką. Znaczy się pirotechnik to był... Dlatego w trakcie delikatnego otwierania wyrwało jedynie futrynę, kawałek ściany oraz kawałek pokoju sąsiada. Sąsiada w domu nie było, to wyjaśniam dla historii. Czyli drobnostka, mogło pójść gorzej. Butli z gazem, która też przy okazji się okazała nieszczelna - tego to już nie liczę, to drobnostka skrajnie oczywista. W sumie tak źle się nie ułożyło, mogło być gorzej. Przecież chodzą po ludziach przypadki... Dzień się kończył i mogłem odetchnąć. Bo właściwie nic więcej się tego dnia nie zdarzyło. Bo nie zaliczę do powyższego zbioru zdarzeń faktu rodzinnego z sąsiedniego piętra, w którym żona zdzieliła własnego męża wałkiem do ciasta, aż ten się był wściekł i pogryzł swojego osobistego anioła stróża. Stróż-robot, to dla potomności, był wiadomego koloru... Powiem szczerze, przesądny to ja nie jestem... Tak ogólnie to nie jestem... 29
  • 30. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 9.6 – życie. Notatka służbowa z miejsca / Tajne przez poufne / Do rąk własnych Zgodnie z pilnym rozkazem z trzydziestego drugiego podcyklu ósmej szesnastki wielkiego cyklu kwantowego, skierowałem się w wyznaczony rejon, z zamiarem dotarcia do gwiazdy LJ/95091/101/13. Co też się dokonało w przewidzianym harmonogramem terminie. Poniższe uwagi są wstępnym zapisem ustaleń z miejsca, jednak powinne być rozszerzone liczebnie, tematycznie i o kolejne zakresy badawcze, o czym więcej i szczegółowo w podsumowaniu. 1. Punkt pierwszy raportu to oddanie należnego sekcji typowania, za trafność przewidywań; okazała się ona zaskakująco wysoka. Nie pełna, to zrozumiałe, ale godna podkreślenia. 2. Drugi punkt musi być taki, że trzeba zganić sekcję planetarnego nasłuchu, ponieważ przegapiła liczne sygnały, które tutejsze życie od pewnego już okresu wysyła w otoczenie. Ponieważ są to sygnały w różnej postaci, więc z pewnością można je było wychwycić. To się z niezrozumiałych powodów nie stało, dlatego takie uwagi. 3. Przede wszystkim trzeba odnotować, że sekcja typowania w wysokim stopniu wstrzeliła się z ustaleniem rejonu, który należało zbadać, to rzeczywiście obszar życiotwórczy aż do poziomu skrajnego, i pod tym względem wyjątkowy. Sekcja nie doszacowała w swoich analizach aż takiej skali spełnienia uwarunkowań, jednak temu akuratnie dziwić się nie można, ponieważ jest to teren położony skrajnie peryferyjnie w ogólnym zbiorze, więc bardzo trudno uchwytny obserwacyjnie. Czyli poza możliwością ustalenia szczegółów. Generalne nakierowanie było poprawne, to znacząco ułatwiło czynność odszukania wzmiankowanego celu - a dalej jego penetrację. 4. Położenie wytypowanej do sprawdzenia gwiazdy, to wymaga silnego podkreślenia, spełnia liczne - wydaje się na tym etapie działania - że wyczerpuje wszystkie parametry modelu standardowego opisującego tworzenie się życia i jego przemian. Chodzi o położenie w mgławicy oraz w odniesieniu do centrum, chodzi o wielkość i czas istnienia, o stabilność reakcji, a także o spokojne otoczenie, bez lokalnych a potencjalnie zagrażających układów czy obiektów; itd. Zestawienie w jego pełnym zakresie znajduje się, wraz z rozbudowaną wizualizacją, w części ostatniej, w załącznikach. 5. Układ planetarny gwiazdy LJ/95091/101/13, to również musi być w sposób szczególny podkreślone, jest typowym wyjątkiem w zbiorze, i lokuje się tym samym w podgrupie uprzywilejowanej. Rozłożenie oraz lokalna rotacja globów otaczających gwiazdę, i to wraz z dalekimi przyległościami, proszę zerknąć na schemat, wypełnia poszczególne 30
  • 31. wartości kwantowe w rzadko (aż do takiego stopnia) spotykany sposób. I odnosi się to do planet wewnętrznych, zewnętrznych, a nawet rejonu poza zasadniczą ósemką. Takie rozlokowanie, jak wiadomo, niebywale sprzyja wytworzeniu się życia i jego utrzymaniu. W tutaj omawianym przypadku tak się stało. 6. Oczywiście samo pojawienie się życia, co wynika wprost z modelu, jest faktem w całości zbioru możliwych planet zdarzeniem banalnym i pospolitym - to nie wymaga tutaj podkreślania. Istotne jest jednak to, że konkretny przypadek, będący obiektem badania, nie zatrzymał się na poziomie pojedynczych komórek, a rozpędził się w komplikacji oraz obrodził strukturami o cechach dalece nietypowych. Radiacja i specjalizacja życia w niniejszym układzie zadziwia swoją różnorodną strukturą i zdolnością do zajmowania kolejnych, praktycznie każdej z teoretycznie dostępnych nisz. Zbiór eksponatów oraz materiały są naturalnie potwierdzeniem tego wniosku - ale z oczywistych powodów nie prezentują całej gamy złożoności tego ekosystemu. Dlatego także i to musi zostać w trakcie kolejnych ekspedycji podjęte i znacząco rozszerzone. Co więcej, można na podstawie bardzo fragmentarycznych eksploracji stwierdzić - że prawdopodobnie w historii tego układu planetarnego nie tylko jeden glob przeszedł przez fazę życia, ale że podobny fakt w kilku innych przypadkach zaistniał lub jeszcze kiedyś zaistnieje; że na dziś zagadnienie daleko wykraczało poza ramy ekspedycji, więc jest tylko podane w formie zasygnalizowania. Nie jest wykluczone, że te ślady są ciągle aktualne. Lub że życie, które było zasadniczym i głównym celem-powodem ekspedycji sprawdzającej, że ono w nieodległym czasie w te rejony się skieruje. 7. Tak, jedna z planet tego układu, trzecia w kolejności od lokalnej gwiazdy, którą dalej będę określał symbolem "Z", na tej planecie i w jej okolicach badanie wykryło obecność struktur rozumnych. To do pewnego stopnia zaskakujące ustalenie, z przyjętych modeli wynika jako fakt oczywisty, gdzieś się to musiało we wszechświecie dokonać – ale że akuratnie w tym, to jest spora niespodzianka. Fakt, zgodność tego układu z rytmami kwantowymi jest niebywała, co na pewno podprowadziło tutejsze życie do poziomy skomplikowania i potencjalności rozumu, jednak dalej wypada ocenić to jako zjawisko z pogranicza, brzegowe, osobliwe – to konieczny wyjątek. Oczywisty w skali wszechświata – ale punktowy wyjątek. Co więcej, wspomniane konstrukcje rozumne, które wpisały się swoim istnieniem i przemianami w mniejsze, większe i największe kwantowe cykle, te rozumne byty osiągnęły już poziom działania w otoczeniu, i to w skali lokalnego układu planetarnego. Wydaje się więc, że są na granicy punktu osobliwego, że za moment wejdą w strefę poznania reguł granicznych. Czy ta obserwacja potwierdzi się w kolejnych i koniecznych ekspedycjach, to w tej chwili jest niejasne, ale wydaje się, że taki fakt rzeczywiście może mieć miejsce. Że to niesie ze sobą znaczące skutki, tak dla lokalnego systemu, tak dla całości zjawisk w rzeczywistości, tego nie muszę podkreślać, to wynika w prost z modelu. I dlatego wymaga pilnej uwagi. 31
  • 32. 8. Natomiast niespodzianką nie jest, że badany obszar życia jest w swojej formule doskonałym spełnieniem zasady, że im wyżej stojąca na drabinie komplikacji konstrukcja życia, tym wyraźniej pokazuje się w niej podział na strony ewolucyjnej zmiany – czyli że można taki proces poszeregować ze względu na osobniczą płeć. W konkretnym, tu omawianym przypadku, przybrało to również zakładaną przez kwantowy model postać, i to aż po detale, aż po jednostkową specjalizację - tak rozrodczą, tak społeczną. 9. Tak, zamieszczam to w raporcie jako fakt godny szczególnego, a więc pierwszoplanowego uważania, że wszystkie życiowe struktury na plancie Z - od najprostszych po najbardziej skomplikowane - stosują w swoich przemianach stronność – powielają schemat generalny, rytm fundamentalny zmiany energetycznej tworzącej wszechświat. I dotoczy to każdego elementu życia, choć nie w każdym jest wykrywane prosto i od razu. Po głębszych analizach, w tym poprzez bezpośrednie fakty eksperymentalne, zostało to potwierdzone. Próbki znajdują się w zasobach i można je porównać z modelem. 10. A to oznacza, że te obiekty są realizacją, na tym poziomie, tej fundamentalnej stronności świata, gdzie jest osobliwość skrajnego, maksymalnego zbiegnięcia się, czyli stan "ciemnego dołu" – oraz, to na przeciwnym biegunie, stan skrajnego, maksymalnego rozproszenia. W konkretnym a rozumnym konstrukcje, który został przebadany, ma to postać jednej komórki rozrodczej, albo całego zbioru komórek. Jest po jednej strony osi symetrii stan jednostki, a po drugiej zbiór w formule jednostki, ale tworzony z ogromnej liczby jednostek. I jest to rzeczywiście ewolucyjnie rozłożenie symetryczne względem środka tego procesu, aż po detale. Jak to zakłada model i jak to być musi w porządnej ewolucji. Co więcej, poszczególne strony ewolucyjne tak zakreślonej zmiany, to realizacja skrajnie, brzegowo pojętej rytmiki – to oddanie aż w formule osobliwości zasady przechodzenia jednostek kwantowych ze strony na stronę. Czyli maksymalne zbiegnięcie się aż do punktu, to strona "żeńska", oraz rozbiegniecie się do "chmury kwantów, to strona umownie nazywana "męską". Odbicie nadrzędnego schematu jest tu wręcz uderzające – to skrajne osobliwości w skali konkretnych osobników i ich reakcji. 11. Co istotne (a co udało się tylko zbadać wstępnie i ogólnikowo, co nie może dziwić), to również historia, etapy pośrednie osobniczej ewolucji, ale również i ewolucja zbioru tych osobników – że to się wpisuje w rytmy kwantowo istotne. Że ta ewolucja musiała się jakoś powiązać tymi rytmami z lokalną gwiazdą i z rytmem tworzenia się w układzie zależności, to zrozumiale, to naturalne – inaczej żadnego obiektu do badań by nie było. Ale że te konstrukty swoim istnieniem wpisują się we wszelakie rytmy wyższego rzędu – to, i chcę to mocno podkreślić w raporcie, to jest duże zaskoczenie. O ile wiem, aż takie pełne dopasowanie do reguły, to jest notowane pierwszy raz – to ma znamiona szczególnego wyjątku. Nie jest pewne, czy wynika to z tego faktu, że ta ewolucja biegnie i istnieje - czy dlatego istnieje, że zawiera się w tych rytmach. 32
  • 33. Ale jest pewne, że działa i że to wpasowanie się ma miejsce. Cykle kwantowo ważne są obecne w tym procesie, i to bardzo wyraźnie. I to zarazem decyduje, że objawiająca się ekspansja w środowisko bliskie i dalekie lokalnych form jest znacząca. A nawet przybiera formułę wybuchu. 12. Być może, notuję to jako punkt oddzielny raportu, właśnie tak notowana ekspansja, która zawłaszcza w sposób dramatyczny na dziś przede wszystkim wewnętrzną strefę planety, że to przyczyni się do samozniszczenia tych struktur, jednak pewne to nie jest. Możliwe i potencjalnie oczywiste wydaje się, że ewolucja poszerzy swój teren eksploracji o kolejne globy, tak wynika z modeli rozwojowych, tylko na obecny moment nie jest to przesądzone. Szansa dalszego działania i wpisywania się w cykle kwantowe istnieje, ale to tylko i wyłącznie szansa. Wydaje się, że zamieszkujące planetę Z. byty mają tego świadomość, ale w jakim stopniu i czy potrafią z tej wiedzy skorzystać, to nie jest pewne. Obserwacja zewnętrzna ani nawet uczestnicząca, którą w skromnym zakresie udało się przeprowadzić – te działania nie dają w rzeczonej sprawie jasności. Jest potencjalna szansa, powtarzam, ale żadnej pewności. 13. Życie jako takie na planecie Z., co nie dziwi, to przykładowy, a nawet podręcznikowy zestaw elementów tworzących. Nie odnoszę się w tym miejscu do starego sporu, czym jest życie oraz co przynależy do tak definiowanego zakresu, zresztą wyznaczony rozkazem zakres badań tego nie uwzględniał – ale w tym przypadku nie ma z tym problemu, tu życie samo wręcz właziło w przyrządy analizujące. Tak, w tym lokalnym zakamarku wszechświata, na tej ubocznej, a więc też i banalnej planecie, tu w skład żywych organizmów weszły, i to w przewidywanej skali i powiązaniach, pierwiastki z "zakątka życia" – żadnych niespodzianek pod tym względem. Znów trzeba podkreślić, że raport nie sięgał daleko w przeszłość, to pozostanie do zbadania dla specjalistów, jednak wydaje się, że taki lokalnie tu obecny zbiór potrzebnych elementów tworzących, to skutek wystąpienia w bliskości ich źródła, jakaś supernowa albo podobnie. I wpisywania się w cykle, o czym nie można zapominać, co w opisie tego życia zawsze trzeba uwzględniać. Cóż bowiem w ogólnym bilansie globów z nagromadzenia życiotwórczych surowców, jak lokalizacja nie spełnia warunków i jest poza obszarem umożliwiającym to życie. 14. Istotne jest również to, że w otoczeniu tak zaistniałych bytów skomplikowanych, kiedy już dopracowały się poziomu technicznego – że w okolicy znalazły się możliwe do wykorzystania i konstruowania z nich przedmiotów składniki. Może nie jest to pod tym względem aż szczególnie zasobny glob, jednak wystarczający. W ogóle baza materiałowa tej planety jest wystarczająca, może nie oszałamia nadmiarem, ale również nie poraża jałowością tak częstą w zbiorze – ten glob to typowy średniak pod tym względem. A także kolejny raz potwierdza zasadę, że przeciętny konstrukt ewolucyjny jest przez zmianę energetyczną preferowany. A jeżeli już o plancie mowa, to dodam, że jej rozmiar również się 33
  • 34. mieści w wartości kwantowo ważnej, że rotacja powiela i wykorzystuje rytmikę ósemkową – i że trafia w wyższorzędowe cykle. Że to ułatwia i warunkuje to działanie tutejszych organizmów, to nie ulega żadnej wątpliwości. 15. Kod tworzący życie tej planety - który miał być analizowany dla celów porównawczych - został oczywiście poddany dość drobiazgowym zabiegom sprawdzającym, ale okazał się na tyle zbieżnym z każdym, że raport ten fakt tylko odnotowuje, zaskoczeń w tym zakresie nie ma. W załącznikach znajduje się pełne udokumentowanie, są próbki i spore nawet okazy, ale niczego tu szczególnego się nie znajduje, to typowa wielość jednostek, ale zawsze realizacja jednej zasady. Jak głosi znane powiedzenie z obszaru ewolucjonistów: twarz jest jedna, ale każdorazowo inna. I tak właśnie należy traktować tutaj, czyli na plancie Z., występujące realizacje kodu i poszczególnych osobniczych konstrukcji poczynających się z tegoż kodu. To oczywiście różnorodne szczegółową formą struktury, ale identyczne zasadą – to wielość w jedności. A sam kod to naturalnie dwie wewnętrznie podwojone linie, które w tradycyjny sposób splatają się i rozplatają w kolejnych pokoleniach, znane, powszechne, opisywane. Nic tu dodać nie można. 16. Poziom kodu kulturowego oraz technicznego, co zrozumiałe, był w znacznym zakresie badany, to temat pierwszorzędny i cel misji – ale z równie oczywistych powodów nie mógł na tym etapie objąć szerokich zakresów. - Zwłaszcza że została w rozkazie szczegółowo zakreślona swoboda działań. - A po drugie, co okazało się dość szybko, lokalne zgrupowania osobników traktowały w sposób emocjonalnie pobudzony i nadmierny wszelkie przejawy i czynności procedury sprawdzającej. A to nie tylko zagrażało samej misji, ale też wpływało na pozyskiwane wyniki, dlatego ten zakres badań został ograniczony do niezbędnego minimum. Wydaje się, że na badanej planecie panuje wręcz nadmierna ekscytacja innym i potencjalnym gdzieś istnieniem, wpadająca nawet w zakres chorobliwy - aż po wykonywanie czynności poszukiwawczych. Jeżeli uświadomić sobie, jaka to jest niemożliwość, to te reakcje są rzeczywiście mocno zastanawiające. Ale widać z powyższego, że tej oczywistości ta zbiorowość jeszcze sobie nie przyswoiła. 17. Ogólnie tylko wypada odnotować, że technologia nie odbiega od żadnego standardu dla tego typu ewolucji i dla takiego jej etapu – to atom, radio i telewizja, zaczątek globalnej sieci informatycznej i prymitywne konstrukcje badawcze, które są wyrzucane przestrzeń, tę bliską i ciut dalszą. To się zmienia, trzeba to oddać, jednak nie ma czym się chwilowo ekscytować. 18. A kultura? Cóż, lokalnie i jednostkowo wywołująca zaciekawienie – ale w sumie bez znaczenia. Zwłaszcza jak odnieść to do różnic w dostępie do jej wytworów, odnieść do niebywałego wręcz rozziewu w uczestnictwie. Że to tworzy w tej zbiorowości napięcia, które mogą w nieodległej perspektywie owocować problemami – to nie wymaga już podkreślania, ewolucje wewnętrznie niezborne muszą popaść w zapaść i zanikną. 34
  • 35. Z ograniczoności środków, ale również z wyraźnego zakazu wtrącania się w lokalny świat, nie zostały podjęte żadne czynności, które do niego wprowadziłyby dane na ten temat. Jednak raport poddaje to pod rozwagę centrali, może w tym konkretnym przypadku warto podjąć próbę wprowadzenia do obiegu informatycznego pewnych sugestii i myśli. To z uwagi na wyjątkowość tej ewolucji może kiedyś przynieść pożądany efekt w szerszej skali. - Co zrozumiałe, taka akcja uświadamiająca musi być przeprowadzona z zachowaniem wszelkich ostrożnościowych i dyskretnie podprogowych środków, ale chyba powinna być podjęta. To musi być na granicy przyswajalności, np. tekst literacki, gdzieś i kiedyś tam w przestrzeń rzucone słowo, drobne i poruszające lawinę zobrazowanie... Może warto spróbować tak przestrzec, może coś się z tego wyłoni w kolejnym cyklu... 19. Stan wiedzy, zasób danych o otoczeniu, które znakują tę planetę i pojmowanie świata przez jej mieszkańców, to znajduje się obecnie na poziomie bliskim poznania "zasady kwantowej". Czyli zbiorowość tutejszych rozumnych konstrukcji może zbliżyć się i osiągnąć zakres brzegowy. To istotna, ważna informacja, którą wnosi przeprowadzony rekonesans. Jeżeli tylko społeczność osobników potrafi naprostować występujące w niej chorobliwe napięcia, jest szansa, że przesunie się na kolejny poziom i znajdzie się w rejonie szczególnym. To tylko możliwość, ale musi zostać odnotowana z uwagi na rozliczne konsekwencje dla bliskich i dalekich. 20. Podsumowanie. Wytypowany do badania obszar okazał się zasiedlony życiem, i to na licznych poziomach. Aż po taki, który umożliwia świadomość, a nawet samoświadomość. To w sposób szczególny wyróżnia go pośród innych – ale to zarazem zmusza do pilnego śledzenia tu dziejących się faktów i zjawisk. Dlatego już we wstępie sygnalizowana konieczność ciągłej i pogłębionej obserwacji planety Z., to wydaje się naturalne, wręcz pilne do realizacji. I to w znacząco poszerzonym zakresie, jedna i skromna ekspedycja z pewnością nie wystarczy. Nie jest naturalnie pewne, czy tubylcy zdołają przekroczyć próg i zaczną eksplorację dalszego świata, ale trzeba wiedzieć, co i jak się dzieje i czym to grozi. A tego bez stałej obserwacji wiedzieć się nie będzie. Tutejsze życie niczym nie odbiega od normy, warto jednak odnotować, że jest wpisane we wszelkie bodaj zasady kwantowe, dlatego wydaje się takie dynamiczne i ekspansywne. To może poprowadzić do zapaści – ale może do wybuchu w środowisko. Dziś obie drogi wydają się tak samo prawdopodobne. Jaka okoliczność by się nie zrealizowała, warto ją poznać. Żeby być przygotowanym. Zawsze jest możliwość, że coś z tego życia wyrośnie. 35