1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 8.6 – Rozum w puszce.
Pamiętam, jesień była. Zebranie rodzinne było. Imieniny czy coś w
ten deseń okolicznościowy. To i zeszło było na tematy światowe i
ogólne - znaczy się filozoficzne. Wiadomo, każda rodzina zaposiada
filozofa, to fakt i prawda ponadczasowa. Zasiądzie taki przy stole
i kieliszek albo inny widelec chwyci w dłoń – i filozofuje. A to
że pokolenie schodzi na psy, a to, że polityka do... tego tam, że
jedzenie i pogoda kiedyś były lepsze, i że w ogóle to... tego tam.
Wiadomo, filozofia nauka obszerna, do przystołowych rozmów się jak
najbardziej nadaje - to i się dyskutuje.
Pamiętam, że zeszło było wówczas na rejony skrajne, tak się porobiło.
Coś na ekranie mignęło, jakiś robot czy inny cyborg tam łaził - to
w tym kierunku poszło. Uczciwie trzeba powiedzieć, że niezwyczajny
temat był, maksymalnie ogólny i filozoficznie zagmatwany, ale nic
to, rozkręciło się. Jak wujek kolejnego strzemiennego wychylił, to
wzrok mu stężał - i w przestrzeń był rzucił:
- Kiedyś to będzie - powiada - mózgi w puszkach się kisić będą. I
w ogóle.
- W puszkach, powiadacie? Jak to w puszkach – była zaciekawiła się
ciocia, z tych dalszych cioć.
- A tak, wsadzą albo przeklonują takiego umysłowca do puszki, się
znaczy w metal i podobnie upchają, no i on sobie będzie tak w tej
konserwie mędrkował.
- Niepodobna – ktoś z tyłu beknął – w żelastwie?
- A tak, sami widzicie - wujek widelcem ekran tknął, aż skrzypnęło
- łazi taki, a myśli. Puszka, widzicie, a myśląca.
Przez chwilę cisza była, bo wszyscy cyborga czy tam robota ocznie
obserwowali. Prawda, chodził.
- Ale - ciocia pokręciła głową – jak to tak? Zapakują i już? Tak
od razu? To co taki o świecie będzie wiedział? O, mam tu kawałek
kiełbasy, a skąd takie metalowe bydlątko się rozezna, że to można
zjeść.
- Ej, nie gadaj, przecie to na prąd będzie, na akumulator. Taki na
kiełbasę nie spojrzy - wujek aż się po kolanie z uciechy poklepał.
- Taki może i rok bez doładowania pędzić.
I porobiło się na to. Że co, że jak, że to nienormalne, żeby nic o
kiełbasie nie wiedzieć. Że zakąska i kielonek to radość życiowa, i
wszelaka.
- Bidulek – otarła ciocia łzę – w puszkę go zatkają i wszystko mu
z życia bokiem pójdzie. Nie – machnęła ręką – mi się to podobać w
niczym nie podoba.
- Daj spokój, on nie od razu w ten pancerz pójdzie, wpierw sobie i
pożyje, może i kiełbasą się natuczy. Bo, widzicie – wujek rozgadał
się na dobre – takiego tak od razu zakonserwować się nie da, trza
nakłopotać się, rozumicie. Trzeba świata trochę schodzić, porodzić
się i natrudzić, sami wiecie. Ą dopiero jak już tu i tam strzyka -
albo i nie strzyka, he - to w puszkę się wlezie. I można dalej się
rozglądać, i swoje robić.
2. - Czekaj, Heniu – daleki krewniak się zerwał – jak to tak, kobity
metalowych będą rodzić, że niby blaszaka trzeba mieć?
Zaśmiało się towarzystwo, ale miny nietęgie. Nie powiem, zwłaszcza
gatunek męski posmutniał, bo żeński jakoś tak dziwnie zerkał i się
uśmiechał.
- Gienek, ależ ty... niemądry. Nie tak, słuchaj. Chłop chłopem się
będzie spokojnie rodził i, tego tam, kolejne pokolenie wyrychtuje,
wszystko po naturze musi iść. Inaczej się nie da. Tacy mądrzy tak
mówią. Natury, Gienek, nie przeskoczysz, chłop jest, baba jest, i
dzieciak jest.
- Jak się przy bachorach wyrażasz – zakrzyknie na to wujenka.
- Niech się sposobią, komputerami przecież ich się nie robiło - co,
źle mówię? I dalej tak będzie.
- Ale, słuchajcie - powiada ciocia Ania - tak po prawdzie to miłe
być nie będzie. Przecie, po prawdzie, jak się do takiego zimnego i
metalowego przytulić, pogłaskać - albo jak. Po prawdzie to ohydne i
w ogóle.
Pokiwała rodzina głową, że prawda głęboka, że to żadna tam ludzka
przyjemność, więc i polała kolejkę, żeby w przełyku nie zaschło. No
i wypiła, i zakąsiła. I filozofia górnolotna ponownie wdrapała się
na uważność okolicznościową.
- Niech będzie – zapatrzył się wujek Gienek w ścianę – niech tam i
będzie tak, że zapuszkują, że z kontaktu będą się karmić, pies ich
trącał. Ja tam, Heniu, na to nieczuły jestem, mnie to obojętne i
zwisa. Ale, Heniu, przecież problema będą, sam wiesz. Tyś szkołę
skończył, fakt. Matka dyrektorowi kopertę dała, to zdałeś. To, nie
machaj ręką, tak było. Sam rozumiesz, takie zapuszkowane też się w
ten deseń będą działy, natury nie przeskoczysz, ona nie tak głupia
i swojego dopatrzy. Jak takiego z klasy do klasy popchać, co? - kto
posmaruje i pomoże? A i, weź pod pomyślunek, na śmietnik takiego
rzucić szkoda, boć i pewnie drogie. A i, rozumiecie, taki też coś
tam sobie w tym żelastwie główkuje. Więc głupio jakoś, rozumiecie.
Psa wykopnąć żal, rozumiecie, a takiego musowo też.
- Widzisz, brat – wujek na to – to nie tak idzie. Bo, widzisz, one
będą puszki sensownie zapychać. Złapią takowego gościa, co się po
okolicznym świecie szwenda, łeb mu w maszynę jakąś wetkną, wszystko
z niego wypatroszą i w te, no, rozumiecie, tranzystory upakują. I
będzie.
- Ohyda, tak patrzcie, wypatroszą – wujenka pokręciła głową.
- Wypatroszą nie wypatroszą. Słówek nie ma co się chwytać, ale tak
jakoś porobią, że twoje wszystkie pomyślunki znajdą, na czymś tam
sobie ponotują, a też później w metalu odcisną.
- Ojejku, wszystkie? - daleki kuzyn się za głowę schwycił i mocno
na twarzyczce zmieszał.
- Wszystkie, akuratnie i detalicznie wszelkie. Wszak - rozumiecie -
jakby to było, jakby wszystkiego nie było. Gościu się taki budzi w
takiej blaszance, a tu mu dziurawa pamięć działa. I jest problem,
on ci to, czy nie on? A jak jaka to ważna sprawa była, he? Na ten
przykład rodzina mu się z archiwum wykasuje, żony nie pozna - ktoś
ty, będzie się dopytywał. Żona, wiadomo, osobowość uczuciowa, żal
ją ściśnie i w ogóle, a gościu tylko zerka. Sprawa kłopotliwa, to
i dlatego wszystko musi się w bilansie życiowym takiego zgadzać, i
to co do jednego myślowego szczegóła. Bo co dalej z podziurawionym
3. tak życiowo zrobić, jak z takim żyć? A i jeszcze ten kłopot jest,
jak on ze sobą będzie to wszystko dogadywał?
- My z dziadkiem Zenkiem tak mamy – daleka rodzina się odezwała –
od dawna nie wie, że świat jest, ale żyje. Ale emerytura jest, co
miesiąc listonosz nosi.
Kolejna porcja jadła i popitki została przełknięta i uzupełniła w
cielesnych konstrukcjach braki, więc dyskusja ponownie nabrała sił
i filozoficznego rozmachu światowego.
- Czekaj, Heniu – znów wujek Gienek się zafrasował - powiadasz, że
takiego obudują tym żeliwem, nafaszerują wiadomościami, no i się w
świat to będzie puszczać. Niech tam, może tak, może nie. Ale, tak
na rozum, to kupa kłopotu. Nie lepiej zebrać i od początku uczyć i
na ludzi, tfuj, no, sami rozumiecie, na inteligenta kształcić? Po
co się gramolić do konserwy, pożyje taki jeden z drugim, pobędzie
na tym świecie, i starczy. Ja tam zapuszkować się nie dam.
Wujek Heniu aż na to podskoczy, palcem w braciszka rodzonego się
kieruje i z wypiekami na twarzy woła:
- Gienek, bracie, ty dobrze mówisz. Bo to, widzisz, tak będzie, że
jednego będą w szkolnictwie podnosić na rozumie, a drugiego, co to
już się życiowo i cieleśnie namęczy, takiego w szczegółach spiszą
i zapakują. Bo to, rozumiesz, pomyślunek na różne sposoby można w
czerepie umieścić. Naturalnie, jako nam to poszło, albo skrótowo i
we wspomaganiu naukowo obecnym... Czyli, rozumicie, raz to będą w
świecie poprzednio biologiczne człeki się w maszynę pchać, jak im
się dalsze życie zachce uskuteczniać, a inszym razem człek tak to
sobie porobi, że na podobieństwo swoje i obraz takiego zrobi. No i
tak to drogami pójdzie.
- Ale, powiedz ty mi, Heniu, po cholerę? Jaki pożytek z tego? Co i
komu po tym, że się metalicznie rozsiądzie w świecie, że oglądać w
okolicy wszystko będzie? Dla mnie to chorobowe, nie inaczej.
- A tak ci powiem, bracie, że, dajmy na to, rozumnie sobie będzie
można na przykład z lodówką pogadać. Albo i chodzącym robotem, co,
nie chcesz? Albo gdzieś daleko się wybrać, jakieś inne słoneczko se
naocznie napodziwiać.
- Z lodówką? - zdziwiła się ciocia z końca stołu. - Czy to ja nie
wiem, co w środku, żeby się żelastwa rozpytywać.
- Ty, Stefcia, wiesz, ale mężulek zajęty, więc nie uświadomiony. A
tu, dajmy na to, rano się budzi, do cna wysuszony i do spiżarki się
kieruje, więc i smutek w oczach. A jakby wcześniej urządzenie go w
temacie browara zagadnęło, czy wspomóc w potrzebie, czy zamówić w
detalu, bo się zapas kończy, to problem byłby z głowy.
- Ja chcę gadatliwą lodówkę! – zawołał któryś tam wujek.
- A co, ja ci nie starczę? - któraś tam wujenka się odzywa. - Jak
trzeba gadać, to milczysz w każdym języku, a z lodówką pogaduszki
będziesz prowadził? E, niedoczekanie twoje!
- A ja bym skorzystał, ja bym się w puszkę zapuszkował – rozmarzył
się wujek Antoś. - Mi to nawet odpowiada. Fakt, człowiek sobie na
świecie pożyje, coś tam użyje, nie powiem, ale jakoś tak mało się
to wydaje. Bo to, sami wiecie, co naszego? Zleci, emerytura, no i
trzeba zamawiać u proboszcza miejsce. Żal niejaki tak od razu się
w zaświaty przenosić.
- Dobrze mówisz, Antoś. Człowiek tak krótko brzmi – ktoś z tyłu w
tak stylistyczny sposób się wyraził.
4. Smutno się porobiło i cisza zapadła. Dopiero polewanie nieco w tej
filozoficznej atmosferze wyłom uczyniło.
- Niech będzie, Antoś – wujek Heniu temat podjął – zapakowałeś się
w ten metalowy strój, wszystko w tobie nowe. I powiedz teraz, tak
szczerze, po co? Co ty w tej nowości cielesnej chcesz robić?
- To samo. A może inne... Jak popadnie. Dajmy na to świata przejść
by się trochę przydało, zobaczyć, posłuchać, posmakować jakoś tam.
Właśnie inne słoneczko zobaczyć, może lepiej grzeje. Sami wiecie,
z tym naszym ustrojstwem nigdzie się człek nie ruszy, zawieje albo
inne coś się zadzieje, i lekarza trzeba. A taka puszka i po kosmosie
pójdzie, i po wodzie, i wszędzie. Daleko się można ruszyć.
- Niech będzie, Antoś. Mogę się zgodzić, to i owo dobrze byłoby w
życiu jeszcze poznać. Ale, Antoś, jak długo tak będziesz sobie po
okolicy wędrował, ile to wschodów słoneczka chcesz oglądać? Co się
tobie potrzebne zdaje?
- Ile się da - wujenka się odezwała - przecież każdy dzionek inny.
Jak się jasność dzienna budzi, to sama przyjemność w człowieku, to
się życia chce. A już musowo wiosennie, piękność sama.
- Czekaj, Jadzia, trzeba to przemyśleć. No bo to sprawa prosta nie
jest, zakręcona – wujek Heniek zaczął przemowę. - Widzicie, tak w
sto, dwieście latek to warto by sobie życia smakować, albo nawet i
coś więcej, tak z tysiączek, a co. To rozumiem, to można tak czy
owak wytrzymać. Ale po cholerę więcej, nie pojmuję. Przecież to w
latach nuda pójdzie, aż straszno się robi. Człowiek siądzie sobie
i w telewizję się zapatrzy i już go głupota atakuje, i już ziewać
się ziewa, bo takie byle co pokazują. A jakby tak poszło, że to w
wiekach całych trzeba patrzeć, że tysiączek lat tak się wgapiać w
podobnie nudne, co?
- Niepodobna - aż jęknęła wujenka.
- Prawda, strachem to człowieka normalnie potrąca, takie kiepskie
i obce się prezentuje – wujek głową pokiwał. - Ja tam życia jestem
ciekawy, nie powiem, nowość w sklepie zawsze wypróbuję, ale żeby
tak na wieczność próbować życia? Cholera by mnie wzięła – aż jęk z
gardzieli mu się wychylił.
- A sami widzicie – mówi na to wujek Heniu – że głupio gadają tacy
owacy, co to wiekuistego żywota sobie winszują. Ciemne to, żadnym
myśleniem nie skażone. Faktem prawdziwym jest, że życie taśmą się
wiadomą objawia, że krótkie i w ogóle. Ale, sami widzicie, puszką
to nikt rozumny by chcieć nie chciał być, bo i po co? Jakby tak z
parę latek na emeryturze sobie powygrzewać się na słoneczku, jakby
z wnukami się pobawić... ech, by starczyło. Co, rację mam?
Znów pokiwało towarzystwo głowami, pomruki wydało aprobaty mniej
lub bardziej głośne – i po kielonku chuchnęło. I zmieniło temat na
inny, bo po ekranie teraz sportsmeni dziwni biegali i trzeba było
w filozoficzny sposób obrazek obgadać.
Pamiętam, jesień wówczas była, pewnie dlatego tak to poszło.
cdn.
Janusz Łozowski